{mosimage}Czym jest katechumenat?
Katechumenat jest drogą stawania się chrześcijaninem. W starożytnym Kościele, żyjącym pośród pogaństwa, kiedy człowiek chciał zostać chrześcijaninem, musiał przejść drogę formacji do chrześcijaństwa zwaną "katechumenatem".
Pojęcie katechumenat opisuje cały proces poznawania Chrystusa i Kościoła oraz wrastania w Kościół. Katechumenat dzieli tę drogę na odcinki, etapy i stopnie oraz wyodrębnia najważniejsze punkty tej drogi specjalnymi obrzędami.
Katechumenat - to wypracowana przez Kościół pierwszych wieków, a dziś przywrócona i dostosowana do potrzeb naszych czasów, forma przygotowania dorosłych do przyjęcia sakramentów chrześcijańskiego wtajemniczenia: chrztu, bierzmowania i Eucharystii.
Ten odnowiony sposób przygotowywania do chrześcijaństwa opiera się na specjalnie opracowanej księdze "Obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych"
Katechumenat - od czego pochodzi nazwa?
Tłumaczenie tego słowa to najkrócej: echo, pogłos, oddźwięk. Człowiek czuje się "zawołany", "zaproszony do rozmowy", "zagadnięty" przez Boga. To wołanie odczytane zostaje w sercu, znajduje w nim echo, pobrzmiewa tam, wprowadza coś w ruch. Człowiek udaje się w drogę, ażeby spotkać Tego, kto go zawołał.
Co to za zawołanie, zagadnięcie, echo?
Co to za tęsknota, która się nie daje zaspokoić?
Kto, albo co kryje się za tym? Kim jest Bóg?
Co On chce czynić w moim życiu?
Jakie doświadczenia mają inni ludzie, inni chrześcijanie, jeśli chodzi o sprawę z Bogiem?
O czym mówi Biblia?
Wiele pytań i każdy niesie je w sobie w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanie wierzą, że to sam Pan Bóg woła, przyciąga i popycha naprzód. Odnaleźć Boga we własnym życiu, to jest cel tej drogi, którą Kościół nazywa katechumenatem.
Dlaczego nazywa się NEOkatechumenatem?
Ponieważ Drogę Neokatechumenalną zasadniczo proponuje się ludziom, którzy już zostali ochrzczeni, lecz nie posiadają wystarczającej formacji chrześcijańskiej. Znajdują się oni w parafiach w sytuacji "jakby katechumenów".
Po co neokatechumenat w parafii?
Obecny proces sekularyzacji społeczeństw tak mocno widoczny już wśród narodów chrześcijańskich (w tym i naszym narodzie) doprowadza ludzi do porzucania wiary lub do traktowania Kościoła jako instytucji świadczącej tylko usługi religijne.
Dlatego dzisiaj, w Kościele zachodzi konieczność otwarcia nowego itinerarium formacji do chrześcijaństwa.
Rolę tą chce wypełnić Droga Neokatechumenalna. Nie stara się ona zatem tworzyć jakiegoś ruchu dla siebie, lecz pomagać parafiom w otwieraniu drogi chrześcijańskiej inicjacji do Chrztu. Pomaga odkrywać, co znaczy być chrześcijanami.
W parafiach jest ona narzędziem w służbie biskupów, aby doprowadzić do wiary wielu ludzi, którzy ją porzucili. Neokatechumenat jest syntezą teologiczno-katechetyczną, katechizmem, katechumenatem dla dorosłych, itinerarium, drogą chrześcijańskiej formacji dla współczesnego człowieka.
{mospagebreak}
Historia Drogi Neokatechumenalnej
Droga Neokatechumenalna zrodziła się w slumsach Madrytu, do których w latach 60 trafił jej inicjator, Kiko Arguello (ur. 1939).
Pochodzi on z zamożnej mieszczańskiej rodziny, był malarzem, a jego prace zdobywały nagrody na konkursach i wystawach.
Dla Kiko Argüello, młodego Hiszpana, przełomowym doświadczeniem było zetknięcie się z konkretną ludzką nędzą. Ze slumsami zetknął się, gdy próbował pomóc służącej maltretowanej przez męża pijaka. Próbował interweniować jednak, gdy jego wysiłki nie przyniosły skutków, zaczął rozważać, czy Bóg nie mówi mu, aby zostawił wszystko i poszedł żyć z ludźmi z marginesu, aby im pomóc.
Stanął wówczas wobec nietzscheańskiego dylematu: albo Bóg jest dobry, ale nie może nic uczynić, by pomóc biednym ludziom; albo mógłby im pomóc, ale tego nie czyni, ponieważ jest okrutny.
Po odbyciu służby wojskowej w Afryce założyciel odczuł, że gdyby jutro Chrystus przyszedł powtórnie na ziemię, to chciałby, aby znalazł go u stóp Krzyża, wśród tych, którzy bardziej cierpią na skutek grzechów innych ludzi - wśród ubogich. Zdecydował się zejść do "społecznych katakumb", aby przepowiadać Ewangelię nędzarzom. Chciał w ten sposób realizować formułę Charlesa de Foucauld: żyć w ciszy, jak Jezus w Nazarecie, w kontemplacji u nóg Chrystusa Ukrzyżowanego, wśród biedaków.
Młody Hiszpan, targany wątpliwościami, przeżywa - jak sam stwierdza - wielką niespodziankę: „Wiecie, co zobaczyłem w tych ludziach?
Nie zobaczyłem tego, o czym mówi Nietzsche, czy Bóg może lub czy nie może. Zobaczyłem w nich Chrystusa Ukrzyżowanego”.
Kiko nie tylko doświadczył Jezusa w ubogich, ale postanowił żyć razem z najuboższymi. Ten dobrze zapowiadający się artysta malarz wziął ze sobą Biblię i gitarę i poszedł żyć wśród nędzarzy, Cyganów w barakach Palomeras Altas na przedmieściach Madrytu.
Kiedy pewnego razu w jednej z cygańskich rodzin Kiko usiłował powiedzieć coś o Bogu, po kilku minutach przerwała mu znudzona i zirytowana stara Cyganka: „To są wszystko brednie - stwierdziła. – rzeczy dla księży. Bóg istnieje, ale o innym życiu po śmierci nic nie wiemy. Mój ojciec umarł i nie przyszedł już więcej do domu. Widziałeś go? Bo ja nie! I czy słyszałeś w ogóle o kimś, kto wrócił z cmentarza żywy?”
Zmartwiony „kaznodzieja” nie wiedział, co odpowiedzieć. Wrócił do domu i zaczął czytać Biblię. W Dziejach Apostolskich znalazł fragment opowiadający o tym, jak to prokurator Festus wyjaśniał królowi Agryppie sprawę niejakiego Pawła z Tarsu, który został uwięziony na wniosek Żydów. „Oskarżyciele - stwierdza Festus - nie wnieśli przeciwko niemu żadnej skargi o przestępstwa, które podejrzewałem. Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25, 18-19).
Kiko wiedział już, co odpowiedzieć starej Cygance. Zrozumiał, że oczekiwała ona na wskazanie człowieka, który umarł, ale powrócił z cmentarza żywy, świadcząc, że istnieje życie wieczne, w którym znajdują swoje spełnienie wszystkie nasze tęsknoty. Zrozumiał także, że chrześcijaństwo opiera się właśnie na tej nowinie: pewien człowiek zmartwychwstał; umarł, ale powrócił żywy i żyje do dziś, gdyż śmierć nie ma nad nim już władzy. Tym człowiekiem jest Jezus Chrystus, Syn Boży.
W slumsach Kiko poznał Carmen Hernandez, absolwentkę chemii, która miała licencjat z teologii. W tym czasie Carmen przygotowywała grupę ewangelizacyjną, mającą się udać do biedaków pracujących w kopalni Oruro w Boliwii. Ostatecznie także zamieszkała w barakach i razem z Kiko zaczęli przepowiadać Ewangelię ludziom z marginesu.
Po latach Kiko powie: "Pod naciskiem tego środowiska biednych Pan pozwolił nam znaleźć formę przepowiadania, syntezę, która została przyjęta przez owych braci i stworzyła pewną "koinonię", wspólnotę chrześcijańską, złożoną z żebraków, prostytutek, złodziei, kryminalistów i analfabetów.
Kiko nie moralizował, nie czynił wyrzutów, ale głosił - jak umiał - Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Proste słowo Ewangelii, śpiew psalmów, modlitwa i konkretne świadectwo solidarności przemieniały takich ludzi jak legendarny już José Agudo. Ten Cygan, który nigdy nie zajmował się godziwą pracą, a żonie i dzieciom kazał żebrać, któregoś dnia po prostu uwierzył, że w oparciu o Ewangelię może zmienić swoje życie. Oddał skradzione pieniądze, znalazł pracę, dzieci posłał do szkoły, pokochał żonę... To, co niemożliwe, okazało się możliwe.
W tej rodzącej się wspólnocie uwidaczniała się miłość Chrystusa Ukrzyżowanego, stała się znakiem.
W barakach odkryliśmy trójnóg, na którym później oparliśmy całą Drogę Neokatechumenalna: Słowo, Liturgię i Wspólnotę". W ten sposób zaczęło realizować się objawienie z 1959 r., w którym Kiko otrzymał polecenie od Najświętszej Dziewicy Maryi: "Trzeba tworzyć wspólnoty chrześcijańskie takie jak Święta Rodzina z Nazaretu, które żyłyby w pokorze, prostocie i uwielbieniu, gdzie drugi jest Chrystusem".
Te słowa Kiko umieścił na ikonie Bogarodzicy, którą namalował w 1973 r. i która jest szczególnie bliska wstępującym na Drogę.
Dzięki ówczesnemu arcybiskupowi Madrytu, Casimiro Morcillo, można było przenieść tę rzeczywistość na inne parafie Madrytu, Rzymu i innych krajów. Są one już obecne na całym świecie.
To szybkie rozprzestrzenianie się Drogi stało się możliwe dzięki charyzmatowi katechistów wędrownych. Są to ludzie, którzy pozostawiają na pewien czas swoje miejsce zamieszkania i pracę, aby być dyspozycyjnym w głoszeniu katechez wszędzie tam, gdzie o to są proszeni.
Innym „neokatechumenalnym” charyzmatem jest tzw. misja rodzin. Całe, najczęściej wielodzietne rodziny, wyjeżdżają do innych krajów, aby tam zamieszkać i głosić Słowo Boże w sposób, jaki poznali w okresie wieloletniej formacji neokatechumenalnej.
Warto tutaj zauważyć, że rodziny „neokatechumenalne” wyróżniają się otwartością na życie (przeciętna rodzina ma pięcioro dzieci). To kolejny, swoisty „charyzmat”, który stanowi czytelny znak dla współczesnych, zlaicyzowanych społeczeństw, w których rozpowszechnia się rodzinny model „2 plus 1”, gdyż większa liczba dzieci wydaje się być przeszkodą w tzw. samorealizacji.
Owocność misji jakiejś rodziny zależy, szczególnie na terenach, gdzie brak struktur eklezjalnych, od obecności kapłana. Coraz więcej rodzin czuło się wezwanych do dzieła ewangelizacji, ale nie zawsze można było znaleźć kapłana, który pojechałby z taką rodziną na misje. Tymczasem wielu członków neokatechumenatu słyszało powołanie do kapłaństwa, a zarazem do uczestnictwa w ewangelizacji w ramach charyzmatu „neokatechumenalnego”. Wstąpienie do jakiegoś seminarium diecezjalnego lub zakonu oznaczało przyjęcie innej drogi formacji chrześcijańskiej. W tej sytuacji zrodziła się idea utworzenia seminarium, w którym formacja do kapłaństwa byłaby oparta na formacji we wspólnotach neokatechumenalnych. Pierwsze takie seminarium, nazwane „Redemptoris Mater”, powstało w Rzymie. Obecnie takie seminaria są na całym świecie. Nie są to seminaria Drogi Neokatechumenalnej, ale prawdziwe seminaria diecezjalne zależne od miejscowego biskupa.
Również w Warszawie od kilkunastu lat istnieje Archidiecezjalne Misyjne Seminarium „Redemptoris Mater”, w którym - w oparciu o Drogę Neokatechumenalną - przygotowują się do kapłaństwa klerycy z różnych krajów świata.
{mospagebreak}
Te niewielkie wspólnoty mogą być odpowiedzią na wyzwania czasów, w których przeciętny człowiek ogląda telewizję od 3,5 do 9 godzin dziennie. W efekcie przyjmuje antropologię przeciwną Objawieniu, gdyż z kultury zostały wyrugowane wartości chrześcijańskie. Zdaniem Kiko ta "rewolucja antropologiczna", która zalewa i osacza jednostkę ze wszystkich stron i w bardzo subtelny sposób sączy w świadomość i podświadomość odbiorcy wartości sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi, jest wyzwaniem u progu trzeciego millenium chrześcijaństwa. Tę antropologię aprobują niestety także ludzie ochrzczeni, którzy myślą i żyją tak, jak dyktuje im świat - mass media i kultura masowa.
Godzinna Msza święta w niedzielę nie jest w stanie zmienić świadomości kształtowanej w ciągu wielu godzin w tygodniu przez antychrześcijańskie środki przekazu. Tylko poważne wychowanie w wierze i dojrzałe jej praktykowanie może odpowiedzieć na sekularyzację osaczającą chrześcijan.
Droga ma doprowadzić do tego, że łaska chrztu staje się siłą przemieniającą życie każdego człowieka. Ma doprowadzić do dojrzałej wiary, dzięki której chrześcijanin duchowo umiłuje swoich wrogów i będzie gotów iść na Golgotę. To przygotowanie nawiązuje do wczesnochrześcijańskiego katechumenatu przygotowującego dorosłych kandydatów do sakramentu chrztu.
Zaskakujący rozwój wspólnot neokatechumenalnych na całym świecie ukazał, że Droga jest dziełem zrodzonym w Kościele, aby równolegle do prac Soboru Watykańskiego II w konkretnej formie realizować soborowe wskazania na płaszczyźnie duszpasterstwa parafialnego.
Wagę nowej rzeczywistości kościelnej, jaką jest Droga, dostrzegł już arcybiskup Madrytu Casimiro Morcillo, a także papież Paweł VI.
Papież Jan Paweł II w 1990 roku stwierdził: "uznaję Drogę Neokatechumenalna jako "itinerarium" formacji katolickiej ważnej dla współczesnego społeczeństwa i dla naszych czasów".
Papież zalecił także biskupom, aby docenili i wspomagali wraz ze swoimi prezbiterami to dzieło nowej ewangelizacji, aby realizowało się zgodnie z liniami proponowanymi przez inicjatorów, które są zawarte w Statucie Drogi Neokatechumenalej, który został oficjalnie zatwierdzony przez Papieską Radę ds. świeckich 13 czerwca 2008 roku.
Droga neokatechumenalna w naszej parafii
Droga Neokatechumenalna, w Parafii Opatrzności Bożej, została zapoczątkowana w styczniu 1995 roku. Po cyklu kilkunastu katechez, prowadzonych przez ekipę katechistów z Łodzi, za zgodą ówczesnego proboszcza ks. Mariana Klisia - powstała pierwsza wspólnota.
Była to odpowiedź na wezwanie Papieża Jana Pawła II do nowej ewangelizacji. Ojciec Święty powiedział, że: Neokatechumenat jest jednym ze skutecznych instrumentów - jaki wzbudził Duch Święty poprzez Sobór Watykański II – by odpowiedzieć na pytania współczesnego człowieka, że droga neokatechumenalna może odpowiedzieć na wyzwanie sekularyzacji, szerzenia się sekt i brak powołań.
Obecnie w naszej Parafii, w trzech wspólnotach, spotykają się ludzie pragnący w kontakcie ze Słowem Bożym odkrywać tajemnicę dojrzałego chrześcijaństwa. Każda wspólnota gromadzi się na cotygodniowej celebracji Liturgii Słowa i Eucharystii. Po kolejnych katechezach powstawały następne wspólnoty. Dziś są w parafii 3 wspólnoty, a od 26 października 2009 roku głoszone są kolejne katechezy.
{mospagebreak}
Świadectwa
Przemówienie Ojca Świętego Jana Pawła II podczas audiencji dla inicjatorów Drogi Neokatechumenalnej 21.09.2002 r.
„Jakże nie dziękować Panu Bogu za owoce, jakie przyniosła Droga Neokatechumenalna przez ponad 30 lat swojego istnienia? W społeczeństwie zsekularyzowanym, takim jak nasze, gdzie szerzy się obojętność religijna i wiele osób żyje tak, jakby Boga nie było, jest tylu, którzy potrzebują nowego odkrycia inicjacji chrześcijańskiej: szczególnie sakramentu Chrztu. Droga jest niewątpliwie jedną z opatrznościowych odpowiedzi na tę pilną konieczność. Spójrzmy na wasze wspólnoty: Ileż ponownie odkrytego piękna i wzniosłości otrzymanego powołania chrzcielnego! Jakaż hojność i zapał w głoszeniu Ewangelii Jezusa Chrystusa, zwłaszcza najbardziej oddalonym! Ileż powołań do kapłaństwa i do życia zakonnego, które zrodziły się dzięki temu itinerarium formacji chrześcijańskiej; szczególnie sakramentu Chrztu”.
Papież Benedykt XVI o neokatechumentacie:
...”to świadectwo cudów dokonanych przez Boga po Soborze Watykańskim II:
„Wasza obecność, tak tłumna i żywa, jest świadectwem cudów, jakich Bóg dokonał w ostatnich czterech dziesięcioleciach” – mówił Benedykt XVI podczas wieczornego spotkania ze wspólnotami neokatechumenalnymi – Wskazuje też na zaangażowanie, z jakim zamierzacie iść dalej rozpoczętą drogą. Jest to droga wiernego podążania za Chrystusem i odważnego świadectwa Ewangelii, nie tylko tu, w Rzymie, ale wszędzie, gdzie Opatrzność was zaprowadzi. Jest to droga posłusznego przyjmowania wskazań pasterzy Kościoła i jedności ze wszystkimi innymi składnikami Ludu Bożego. Chcecie to czynić w pełni świadomi, że pomoc ludziom naszych czasów w spotkaniu Jezusa Chrystusa, Odkupiciela człowieka, to misja całego Kościoła i każdego ochrzczonego. Droga Neokatechumenalna włącza się w tę misję Kościoła jako jedna z wielu dróg wzbudzonych przez Ducha Świętego wraz z Soborem Watykańskim II dla nowej ewangelizacji”.
Podczas audiencji dla Wspólnot Drogi Neokatechumenalnej, z racji czterdziestolecia Drogi (10 stycznia 2009 r), Ojciec Święty Benedykt XVI powiedział:
„Jakże nie błogosławić Pana za owoce duchowe, które dzięki waszej metodzie ewangelizacji można było zebrać w tych latach? Ile świeżej energii apostolskiej wzbudziła ona zarówno wśród kapłanów, jak i wśród świeckich! Jakże wielu mężczyznom, kobietom i całym rodzinom, które oddaliły się od wspólnoty Kościoła bądź porzuciły praktyki życia chrześcijańskiego, dzięki głoszeniu kerygmy i drodze ponownego odkrycia Chrztu świętego pomogliście odnaleźć radość wiary i entuzjazm ewangelicznego świadectwa!”
Świadectwo Bpa Zbigniewa Kiernikowskiego na Synodzie w Rzymie (2-23 X 2005)
”Miałem łaskę uczestniczenia w doświadczeniu Drogi Neokatechumenalnej, przechodząc całą jej formację. Byłem świadkiem przemiany życia wielu ludzi, którzy brali udział w życiu wspólnoty, razem słuchając Słowa Bożego, oraz uczestniczyli w komunii dzięki znakom łamanego Chleba i rozdzielanego Kielicha, pijąc z tego Kielicha. Dzięki zanurzeniu w Misterium Chrystusa za pośrednictwem owych znaków, sprawowanych ze starannością i poprzedzonych odpowiednią katechezą, wiele osób zrozumiało historię własnego życia, wiele małżeństw będących w kryzysie pojednało się, małżonkowie otwierali się na życie, tworząc rodziny z licznym potomstwem, wielu młodych odnajdywało właściwy, zgodny z Ewangelią, kierunek dla swego życia, rodziło się także wiele powołań do życia konsekrowanego i posługi kapłańskiej. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich indywidualnych przemian jest właśnie udział w tajemnicy Słowa i Sakramentu, celebrowanego z pełnią znaków”.
{mospagebreak}
Świadectwo katechistki Drogi Neokatechumenalnej, która została karmelitanką w Karmelu Miłosierdzia Bożego i Niepokalanego Serca Maryi w Kijowie
Poproszono mnie, bym podzieliła się swoją drogą powołania do Karmelu. Nie jest proste w krótkiej relacji zawrzeć swoje życie.
Uświadamiam sobie jasno, że droga powołania zaczyna się już od poczęcia, a nawet wcześniej, jak mówi Pan do proroka Jeremiasza: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki znałem cię i nim przyszedłeś na świat poświęciłem cię." W historii życia są pewne wydarzenia, w których Bóg w sposób szczególny dotyka człowieka i odsłania powoli tajemnicę swych zamysłów. Człowiek może je przyjąć lub odrzucić.
Urodziłam się i wychowałam w wielodzietnej rodzinie katolickiej w Polsce pod Krakowem - było nas dziewięcioro dzieci. Zostałam ochrzczona 2 lutego, w trzecim dniu po urodzeniu, bo byłam bardzo słaba i chora. Ponad rok potem przebywałam w szpitalach. To wywarło duży wpływ na moje życie, także duchowe. Byłam dzieckiem bardzo wrażliwym, ale też upartym. Odkąd mam świadomość swojego życia religijnego, to pamiętam, że zawsze lgnęłam do Boga. Zwłaszcza lubiłam po swojemu rozmawiać z Jezusem, jak z kimś kto chodzi przy mnie i słucha, co mówię, i mnie rozumie. Byłam jednak bardzo zamknięta i właściwie to nikomu nie umiałam mówić o swoim życiu duchowym, czy w ogóle o sobie. Również później, gdy zaczęłam wchodzić w dorosłe życie.
Tę niemożność mówienia o sobie bardzo boleśnie odczułam, gdy przeżyłam potężny kryzys. Zaczął się na pierwszym roku studiów w Politechnice Krakowskiej i trwał około siedmiu, ośmiu lat. Przeżyłam poczucie głębokiego odrzucenia, również przez Boga. I nikomu nie potrafiłam o tym powiedzieć, choć bardzo chciałam. Nawet podczas spowiedzi. Próbowałam czasem przed kimś się otworzyć, ale nic z tego nie wychodziło i na odwrót wprowadzało mnie to w jeszcze większe ciemności i cierpienie. Nie mogłam i nie chciałam jeść, a jeśli coś zjadłam, to wymiotowałam. Odczuwałam niechęć do życia. Nawet - bardziej lub mniej świadomie - niszczyłam swoje życie. Któregoś dnia, po półrocznym okresie bezsenności, zjadłam tyle pastylek nasennych, że trafiłam na reanimację i lekarze ledwie mnie odratowali. Miałam stałe, głębokie poczucie winy, ale czułam się bezsilna i nie mogłam tego zmienić. Modliłam się w tym czasie do Pana - bardzo - ale miałam wrażenie, że On tłumi moją modlitwę, że jestem mu niemiła, skoro takie rzeczy robię. Bardzo bliskie mi było słowo z księgi Lamentacji Jeremiasza: "Siedź samotnie i w milczeniu, gdy Bóg na ciebie włożył to jarzmo..." I zakończenie: "pogrąż w prochu swoje usta - może jest nadzieja" (Lm 3, 28n). To była chyba moja najgłębsza modlitwa, i może jedyna w tym czasie.
Tak jednak skrywałam tę walkę wewnętrzną i rozdarcie, że prawie nikt nie domyślał się, co się ze mną dzieje. Byłam w tym czasie w duszpasterstwie akademickim, w Oazie, ale to pomagało tylko doraźnie.
W takim stanie trafiłam na katechezy prowadzone przez katechistów Drogi Neokatechumenalnej na miasteczku akademickim w Krakowie. Poszłam na nie bez większego entuzjazmu. Już jednak na pierwszej katechezie Pan dotknął mnie swoja łaską. Miałam wrażenie, że ci, którzy mówią katechezy znają moją historię życia, moje cierpienie. Usłyszałam, że Bóg jest jedyny, który na serio zainteresowany jest moim życiem i szczęściem. I że Jemu zależy bym była szczęśliwa, że po to mnie stworzył. On przychodzi dziś do mnie jako Jedyny Lekarz, który chce i może mnie uzdrowić. Wymaga ode mnie jednego tylko: bym w to uwierzyła. Bym wołała jak niewidomy: Jezusie, Synu Boży ulituj się nade mną grzesznikiem (Łk 18, 35-43). Pan użyczył mi tej wielkiej łaski, że z wiarą przyjęłam to słowo życia. Ta modlitwa niewidomego - modlitwa Jezusowa - towarzyszy mi do dzisiaj i ratuje w wielu trudnych sytuacjach.
Po katechezach weszłam do wspólnoty neokatechumenalnej. Zaczął się długi czas narodzin nowego życia we mnie. Kryzys nie skończył się szybko, zmagałam się z nim jeszcze kilka lat na Drodze.
Wspólnota niedługo po zawiązaniu wybrała mnie na katechistkę, bym głosiła takie katechezy, jakich niedawno sama słuchałam. Miałam opory, bo jestem osobą bardzo nieśmiałą i niedowierzającą sobie. Jedno mnie przekonywało, że jeśli choć jedna osoba przez to przepowiadanie spotka Pana tak jak ja, to warto i trzeba się przełamać. I doświadczyłam czegoś niesamowitego. Mianowicie po każdych katechezach czułam, jak mi wraca życie, jak zaczynam się nim cieszyć. Zastanawiałam się, komu ja głoszę te katechezy? Chyba w pierwszym rzędzie sobie. Chociaż głosiłam je zawsze z wielką bojaźnią, miałam jednocześnie ogromną radość i wdzięczność.
Z biegiem lat Droga Neokatechumenalna pomogła mi wejść w doświadczenie modlitwy myślnej, a nawet kontemplacyjnej. Słyszałam wiele fragmentów pism św. Teresy i św. Jana od Krzyża. Wcześniej, oprócz wspomnienia w Liturgii Godzin, nie znałam ich zupełnie. Zaczęłam więc czytać najpierw św. Teresę, jej "Życie", potem inne dzieła. Podczas tego czytania jej dzieł, Pan przyszedł z nowym dotknięciem swojej łaski. Nie mogłam się oderwać od tego, co św. Teresa pisze zwłaszcza o modlitwie, o tej intymnej rozmowie z Panem. Poczułam, że taka modlitwa w klasztorze kontemplacyjnym, to coś, do czego mnie Pan wzywa, za czym podświadomie tęsknię.
I tu znowu - mimo, że tak wiele Pan zrobił - powstał problem związany z moim zamknięciem się i trudnością mówienia o swoim życiu duchowym. Pragnę jeszcze dodać, że wcześniej nie myślałam o życiu zakonnym, a nawet byłam niezadowolona, gdy wielu moich przyjaciół mówiło mi, że ja będę chyba zakonnicą. Co prawda, gdy zaczęłam być katechistką wędrowną, złożyłam przed Panem (prywatnie) taki ślub czystości, by żyć jako dziewica. Ale do zakonu nie miałam zamiaru się wybierać. Jednak teraz, po przeczytaniu dzieł św. Teresy i potem św. Jana od Krzyża, zaczęło się zmaganie. Głosiłam katechezy, ale ciągle wracało to, że może jednak Pan mnie woła do zakonu, i to konkretnie do Karmelu. Inny zakon nie wchodził w rachubę.
Jesienią 1992 roku wraz z ekipą katechistów głosiliśmy katechezy w jednej parafii. Przed rozpoczęciem katechez i przed ważniejszymi katechezami dzwoniliśmy do Karmelu, z którym był zaprzyjaźniony prezbiter naszej ekipy. Prosiliśmy siostry o modlitwę. Po jednym z takich telefonów, poczułam we wnętrzu bardzo mocne wezwanie: dokąd będziesz dzwonić i prosić o modlitwę, sama stań się modlitwą w Kościele. Byłam pewna, że to potężne wezwanie do modlitwy nieustannej, do życia w zakonie kontemplacyjnym. Nie mogłam doczekać końca katechez, by wreszcie powiedzieć o tym katechistom, którym już dawno swoje powołanie powinnam była wyjawić. Po rozmowach z nimi zaczęło się szukanie Karmelu.
Zaczęłam od tego klasztoru, do którego dzwoniliśmy z prośbą o modlitwę. Okazało się jednak, że Pan przygotował mi wiele prób. Prosiłam o przyjęcie w czterech Karmelach w Polsce - bez rezultatu. Główną przyczyną było słabe zdrowie. A ja w duszy odczuwałam jakieś przedziwne umocnienie i przynaglenie, by nie ustawać. Ostatnią odpowiedź odmowną otrzymałam 8 grudnia. Akurat tego dnia było w Krakowie, w kościele Mariackim, nawiedzenie figury Matki Bożej Fatimskiej. W nocy z 8 na 9 grudnia wspólnoty neokatechumenalne miały czuwanie przy Matce Bożej. Poszłam na to czuwanie z jednym pytaniem-modlitwą w swoim sercu: jeśli Jezus prawdziwie mnie woła do Karmelu, to powiedz mi Maryjo, Matko moja, wskaż mi, w którą stronę mam się zwrócić, gdzie Jezus na mnie czeka? Pomóż mi Matko. Podczas tego czuwania sprawowana była liturgia Słowa. Jeden z braci miał wprowadzenie do czytania. Mówił między innymi, że Ojciec święty będąc w Fatimie zawierzył cały świat, a szczególnie Rosję, Maryi - i teraz oczy Maryi są zwrócone na Wschód. Gdy to usłyszałam, poczułam w duszy, że to jest odpowiedź na moją modlitwę. Niczego, co się działo dalej nie słyszałam. Zaraz przypomniałam sobie, że kiedyś jeden z prezbiterów ze wspólnoty będący na Ukrainie mówił mi o Karmelu w Kijowie. I że siostry byłyby gotowe rozmawiać ze mną. Ja w tamtym czasie jednak nie pałałam wobec perspektywy wyjazdu na Wschód i szukałam w Polsce. Po tej nocy czuwania zaraz poszłam i zatelefonowałam do tego prezbitera. Potwierdził, że siostry są gotowe rozmawiać ze mną.
Przyjechałam do Kijowa na rozmowę po Nowym Roku, 2 stycznia. Byłam tydzień, ale wyjechałam też bez konkretnej odpowiedzi. Siostry wysłały mnie na rozmowę z ojcem prowincjałem. Sam Pan przewidział tę rozmowę na tamten czas, żeby mi pomóc. Ojciec prowincjał powiedział mi, żebym zawierzyła Bogu i niczego się nie bała, bo zdrowie to nie najważniejszy znak powołania. To Bóg powołuje kogo chce, również ludzi schorowanych. Po dwóch tygodniach od tej rozmowy dostałam z kijowskiego Karmelu zaproszenie, by przyjechać - zostałam przyjęta na próbę. Dowiedziałam się też od sióstr, że ojciec prowincjał sam właśnie przeżywał ciężką chorobę, i był w trakcie chemioterapii. Później doznał on cudownego uzdrowienia przed obrazem Matki Bożej Berdyczowskiej.
Miałam wtedy 41 lat. Z tego, prawie 20 lat przeżyłam we wspólnocie neokatechumenalnej. Wspólnota bardzo pomogła mi przygotować się do życia zakonnego. Pierwszy raz na katechezach, a potem na Drodze usłyszałam, że życie chrześcijanina opiera się na trzech elementach. Stoi jakby na trójnogu, który jest podstawą całego życia chrześcijańskiego: Słowo Boże, życie liturgiczne oraz życie we wspólnocie. Jeśli jedna z "nóg" tego trójnogu życia wiary kuleje, wszystko inne się wali. Doświadczam, jak bardzo ta prawda spełnia się również w życiu zakonnym.
Jakże jestem wdzięczna Bogu za to wszystko, co mi dał poznać i doświadczyć przez Drogę. Obecnie jestem już po profesji uroczystej w Karmelu i jestem szczęśliwa w tym życiu, do którego mnie Pan wezwał. Czuję się na swoim miejscu. To powołanie jest wielkim darem dla mnie, na który niczym nie zasłużyłam. Mam w sercu wdzięczność do Pana Boga za moje życie, za wszystko, co w nim miało miejsce, zwłaszcza za przeprowadzenie mnie przez te różne próby i oczyszczenia. Bóg pozwolił mi zobaczyć, że historia mojego życia, to historia Jego wielkiego Miłosierdzia, Jego wielkiej Miłości.