Strach Jakuba

Strach Jakuba



Tak dziś wyglądają ziemie położone na wschód od Jordanu, które przemierzał Jakub ze swymi bliskimi

Promienie wschodzącego słońca były świadkami pożegnania Lota z jego córkami i wnukami. Odchodząc obdarzył ich swym błogosławieństwem i udał się na północ, do Charanu. Jakub zaś rozpoczął dalszą wędrówkę w stronę swej rodzinnej ziemi.

Szedł przez ziemie położone na wschód od Jordanu, przemierzając obszary Baszanu i Gileadu. Wędrował drogą, która stanowiła szlak wielu karawan wędrujących z Egiptu ku Mezpotamii. Przechodziła ona przez terytoria szczepów, z których w przyszłości powstały lokalne królestwa, dlatego też z czasem ów szlak nazwano drogą królewską.

Po 14 latach nieobecności
Jakub szedł wraz ze swymi żonami i nałożnicami oraz zrodzonymi z nich dziećmi. Prowadził ze sobą również liczne stada zwierząt. Strzegli ich słudzy i niewolnicy. Ta spora grupa z pewnością wyznaczała niezbyt szybki rytm wędrówki. Potrzebny był czas na odpoczynek. Niezbędne były postoje przy wodopojach i pastwiskach. Jakub wracał po ponad czternastu latach nieobecności. Wyszedł sam, a właściwie uciekał i szukając schronienia przed gniewem Ezawa. Teraz powracał z własną rodziną. Odnalazł swój ród i z niego wybrał dla siebie żony. Miał nadzieję, że wniesie tym radość w życie swych rodziców. Oni nie widzieli jeszcze twarzy swych synowych, nie słyszeli śmiechu zrodzonych z nich wnuków. Pewnie o tym, jak zostaną przyjęci myślał Jakub podczas tej wędrówki. Nadzieję w jego sercu budziło to, że wracał tą samą drogą, jaką przywędrowała jego matka do Izaaka. On postąpił podobnie. Zachował wiernie polecenie praojca Abrahama, by nie wiązać się z kobietami kraju Kanaanu. Miał poczucie, że swymi czynami wpisuje się w tajemniczy plan Boga, do jakiego zostali zaproszeni jego przodkowie. O tym powołaniu przypominała mu cała wędrówka. Przecież szedł podobną drogą do tej, jaką przeszli Abraham i Sara. Jak oni zmierzał w stronę ziemi obiecanej przez Boga. Gdy podczas nocnych postoi spoglądał w rozgwieżdżone niebo przypominały mu się opowiadane przez ojca wydarzenia z życia jego dziadka oraz tajemnicze obietnice Boga o licznym potomstwie. Czuł, że te słowa dotyczyły także życia jego i jego synów. Wręcz wiedział, iż Bóg wypowiada je także do niego. Teraz widział, że wszystkie jego małżeńskie trudności prowadziły do tego, by stał się ojcem licznego narodu, który przez niego i jego przodków Bóg pragnie wprowadzić na ziemię. Dlaczego i po co, to stanowiło dla niego tajemnicę. Nie pytał, ale ufał, że Bóg wie. Ufał tym bardziej, że doświadczał, jak obietnica Boga realizuje się w jego życiu. Może ta ufność pozwalała mu odkrywać znaki obecności Boga podczas jego wędrówki. To doświadczenie określił jako spotkanie z aniołami Boga. Wiedział, że nie jest sam i że w swej drodze może liczyć na opiekę Boga.

Ezaw i 400 ludzi
Wspomnienia z przeszłości przypomniały mu także sprawy trudne. Brat Ezaw. Przecież on miał prawo chcieć zemsty. Jakub pozbawił go pierworództwa, zabrał mu ojcowskie błogosławieństwo. Czy czas zaleczył rany? Tego nie był pewien. A przecież znał gwałtowny i porywczy charakter brata. Wiedział też, że przyjdzie mu przejść przez ziemie należące do niego. Nie chciał ryzykować. Podjął zamiar pojednania się z bratem. Wysłał ku niemu posłów, którzy mieli zapowiedzieć jego przyjście, wytłumaczyć długą nieobecność i  przekazać prośbę o okazanie życzliwości. Miał nadzieję, iż uda mu się przejednać swego brata.
Tymczasem posłańcy wrócili z niepokojącą wiadomością. Nie próbowali przekazać powierzonej im sprawy, gdyż zobaczyli Ezawa zmierzającego naprzeciw Jakuba w otoczeniu czterystu ludzi. Z jakimi zmierzał zamiarami, to było trudne do przewidzenia. Jakub spodziewał się najgorszego. Ogarnęło go przerażenie. W tej sytuacji postanowił szukać wszelkich sposobów na ratowanie swego dobytku. Zdecydował, by wszystko rozdzielić na dwa obozy. Uważał, że w razie walki przynajmniej cześć jego majątku zostanie ocalona. Ale na tym nie poprzestał. W obliczu konfliktu nie chciał opierać się na własnych siłach. Rozpoczął modlitwę, prosząc Boga o ratunek. Przypomniał sobie o dobrodziejstwach, jakie wyświadczył mu Bóg. Przecież gdy wyruszał w stronę Charanu cały jego majątek składał się z laski wędrowca. Teraz, naznaczony błogosławieństwem Boga, powracał z licznym dobytkiem. Niemożliwym jest, by Bóg udzielił mu takiej łaski po to, by teraz został wszystkiego pozbawiony. Co więcej, to Bóg wezwał go do powrotu obiecując mu opiekę i łaskawość. Dlatego Jakub prosił Go o wybawienie z ręki Ezawa. Błagał o ocalenie życia jego, jego żon i dzieci. Przecież przez nie ma się spełnić obietnica dana przez Boga, która zapowiadała powstanie ludu tak licznego jak piasek na brzegu morza.

Głęboka ufność
Modlitwa wniosła w serce Jakuba pokój. W wypowiedzianych słowach jeszcze raz przeszły przez jego serce obietnice Boga. Powracając do nich, jeszcze raz przypominał sobie jak realizowały się one w życiu Abrahama i w życiu ojca Jakuba Izaaka. Znów zobaczył, że Bóg, który wezwał ich do wędrówki do ziemi obiecanej nigdy nie pozostawił ich samym sobie. Wydobywał ich z każdej opresji i w każdej sytuacji chronił ich życie. Ten sam Bóg wkroczył teraz w jego życie. Dlatego nabrał nadziei, że nie pozostawi go samego, ale przyjdzie mu z pomocą. Strach zszedł na dalszy plan, a jego miejsce zajęła głęboka ufność. Wiedział, że nie będzie zdany na własne siły. Teraz po wewnętrznym zmaganiu przyszedł czas na odpoczynek. Noc przyniosła kojący sen. Jakub czuł się jak gdyby znów znalazł się w ojcowskich ramionach.
Zdanie się na Boga nie uczyniło Jakuba bezczynnym. Nauczony doświadczeniem wiedział, że błogosławieństwo Boga splata się z ludzkim działaniem. Bóg daje siłę, ale wzywa swych wybranych do czynów. Plan był prosty. Postanowił przejednać brata licznymi darami. Nie szczędził zwierząt ze swych stad. Powybierał dorodne kozy, kozły, owce, barany, wielbłądzice ze źrebiętami, krowy, woły, oślice i oślęta. Liczył w setki i dziesiątki. Te stada powierzył sługom. Polecił im iść zachowując odstępy pomiędzy stadami. Pierwszemu słudze nakazał, by powiedział Ezawowi, iż prowadzone stado jest darem od Jakuba. Tak samo mieli mówić kolejni słudzy. Miał nadzieję, że w ten sposób zdoła wyjednać życzliwość swego brata.

Tekst i foto ks. Krzysztof P. Kowalik

Dwutygodnik Diecezji Kaliskiej, Opiekun, 2706.2014