Liturgia Boga we mnie - Biskup Zbigniew Kiernikowski

Liturgia Boga we mnie

Poprzez cotygodniowe katechezy chcemy coraz głębiej wchodzić w rozumienie liturgii Eucharystii, by przygotować się do właściwego i owocnego jej przeżywania. A przygotowania tego nie można ograniczać jedynie do zrozumienia, gdyż powinno ono raczej polegać na wchodzeniu w ducha, w mentalność Jezusa, który jest ostatecznym i jedynym Liturgiem, bo to On sprawuje sakramenty, to On sprawuje Eucharystię, to On jest Eucharystią.

Uczestnictwo w liturgii drogą do przemiany

Gdy gromadzimy się w kościele, by dokonywać tej czynności Chrystusowej, jaką jest liturgia, powinniśmy sobie na wstępie uświadomić, kim jesteśmy jako jej uczestnicy. Już we wcześniejszych katechezach podkreślałem, że nie stanowimy przypadkowej grupy osób, które przychodzą tu, by Panu Bogu przedstawić swoje problemy czy intencje. Owszem, ten aspekt w liturgii też jest w jakiejś mierze obecny, ponieważ przychodzimy na jej sprawowanie jako konkretni ludzie, z bagażem własnych przeżyć i doświadczeń, ale nie on stanowi istotę naszego w niej uczestnictwa. Kiedy przychodzimy do kościoła ze świadomością, że jesteśmy zwołani, zebrani przez słowo Boga, wtedy już nie jest najważniejsze to, co indywidualne, to, co moje i co znajduje się w moich planach. Istotne jest to, co ze mną ma się stać w liturgii, bo sprawując ją czy uczestnicząc w niej, staję się częścią Kogoś innego - częścią Ciała Jezusa Chrystusa. Świadomość tego sprawia, że moje osobiste przeżycia pomagają mi w rozumieniu, że nie żyję dla siebie, lecz przemieniony przez Chrystusa zostaję posłany do świata. Jezus Chrystus nie przyszedł na świat dla siebie, dla swojego udoskonalenia: On przyszedł po to, by przemienić ludzi, by im dać w ten sposób zbawienie - to znaczy wybawienie z zależności od siebie dyktowanej przez szatana (zob. Hbr 2,14n). I analogicznie: każdy z nas będąc członkiem Jego Ciała, którym jest Kościół, nie jest tu dla siebie, dla swojego samolubnego udoskonalenia - żeby wyszedł bardziej zadowolony z siebie, nawet na płaszczyźnie świadomości i przekonania o swojej doskonałości i wierze. Na liturgii gromadzimy się przede wszystkim po to, by w nas dokonała się przemiana: byśmy po wyjściu z kościoła poszli w świat i mogli tam przedłużać działanie Jezusa Chrystusa, który dokonuje zbawienia człowieka przez wyprowadzanie go z jego fałszywych sposobów patrzenia na życie, na siebie, na drugiego człowieka, na Boga.

Oczyszczająca kara

Wróćmy do historiozbawczej panoramy, która zawsze musi być obecna w naszej świadomości i która stanowi tło dla treści poszczególnych katechez. Mówiliśmy już o Abrahamie, o Dawidzie. Kiedy Dawid umiera, zostawia swoje królestwo synowi Salomonowi, który doprowadza je do wielkiego rozkwitu. Jednak przed śmiercią dzieli je między swych synów na dwa państwa: północne i południowe. Ten podział powoduje cały szereg antagonizmów między dwiema częściami Narodu Wybranego, ponadto w życiu tych społeczności pojawia się coraz więcej nieprawidłowości, niesprawiedliwości społecznej, różnego rodzaju bałwochwalstwa. Co robi Pan Bóg w tej sytuacji dla ratowania swego ludu? Posyła swoje narzędzia, swoich "lekarzy", czyli najazdy nieprzyjaciół - najpierw wielkiej potęgi asyryjskiej, potem babilońskiej, co miało miejsce w VIII, VII i VI wieku przed Chrystusem. Większość narodu izraelskiego próbuje się bronić przed tą inwazją, wchodząc w różne koalicje, układy. Wtedy prorocy kierują upomnienia, które dają się streścić następująco: "Nie szukajcie układów ani z Egiptem, ani z innymi państwami. Uznajcie swój grzech i wydajcie się w ręce mocarstwa, które Ja posyłam, by was niszczyło i by to stało się dla was okazją do nawrócenia". Trudne, wręcz okrutne są słowa proroków: "Wydajcie się w ręce tych, którzy będą was niszczyć, i zachowajcie wiarę". I oczywiście tacy prorocy nie byli mile widziani: Izajasza i Jeremiasza prześladowano, bo ich słowa nie były na rękę ani władcom, ani królowi. Jednak to bolesne doświadczenie okazało się bardzo potrzebne, by w tej społeczności nastąpiło ukształtowanie nowej świadomości. Pan Bóg czasem musi karać, by człowiek doświadczający kryzysu się nawrócił, by się dokonała w nim przemiana, by zostało w nim uratowane właśnie to, co stanowi o jego człowieczeństwie na obraz i podobieństwo Boga. Jest to logika wybrania i doświadczenia "reszty" dla zbawienia całości. Człowiek potrzebuje oczyszczającego działania Boga, które dokonuje się czasem także poprzez karanie. Bóg jednak nie karze dla ukarania, nie karze dla zniszczenia, ale dla odrodzenia: to, co stare, musi obumrzeć, żeby zrodziło się nowe. Stary człowiek, zorientowany tylko na siebie - musi umrzeć, aby mógł się narodzić człowiek nowy, nawrócony, który żyje nie dla siebie, lecz dla drugiego.

Doświadczenie kryzysu własnego działania

Dzisiejsza liturgia słowa stawia przed nami propozycję spojrzenia na trudny aspekt naszego życia chrześcijańskiego, życia w Kościele: ukazuje doświadczenie działania Boga w kontekście kryzysu, czyli tego, co się człowiekowi nie udało. I właśnie w takim kontekście Jezus przychodzi i objawia się jako Ten, który pozwala przeżywać sytuację porażki, kryzysu, klęski jako okazję do nawrócenia. W dzisiejszej Ewangelii Piotr po nieudanym nocnym połowie słyszy polecenie Pana Jezusa: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! Na co odpowiada: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci (Łk 5,4-5). Jakby chciał z jednej strony wyrazić: "Panie, my, którzy się na tym zawodzie znamy, łowiliśmy całą noc i nic nie złowiliśmy, stoimy tu z pustymi rękoma. Jak teraz mamy wypłynąć i zarzucić sieci?" Z drugiej jednak strony jest gotów zrobić coś, co jest wbrew jego doświadczeniu, niejako wbrew jemu samemu i mówi: "Ale na Twoje słowo to uczynimy". I dokonał się cudowny, wielki połów ryb. Kiedy Piotr zobaczył, co się stało, nie tylko uznał swoje niedoświadczenie, ale zrozumiał także swój grzech, grzech zadufania w sobie: Przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny (Łk 5,8). To doświadczenie było Piotrowi bardzo potrzebne dla zrozumienia Pana Jezusa jako Boga stającego przy nim po to, by poprowadzić go w nowy sposób, dotychczas mu nieznany. Potrzebne też było, by Piotr zrozumiał siebie i uznał: jestem człowiekiem grzesznym, choć jeszcze w owej chwili nie potrafił przyjąć pełnej prawdy o sobie przed Bogiem. Piotr bowiem wiele razy będzie zapewniał Pana Jezusa o swojej wierności, o tym, że potrafi trwać przy Nim, choćby inni uciekali. Jak pamiętamy, Piotr później przeżył jeszcze głębszy kryzys, gdy zaparł się swego Mistrza. Kiedy jednak Jezus spojrzał na niego z miłością, zrozumiał, że On mu przebacza i że go przyjmuje właśnie jako upadającego, ale też nawracającego się człowieka. To wydarzenie, które polegało na odwróceniu się Piotra od przeświadczenia o swej własnej wierności, a uchwyceniu się przebaczającej wierności Boga, otworzyło mu oczy na siebie i na stosunek Jezusa do człowieka. Wtedy Piotr z człowieka próbującego żyć swoją poprawnością stał się człowiekiem, który, mimo że ma świadomość swojej grzeszności, lgnie do Jezusa, bo wie, że grzech go od Jezusa nie oddalił, lecz dał mu właściwy punkt wyjścia do tego, żeby Go zrozumieć i skorzystać z Jego obecności. Jezus przyszedł odkupić, zgromadzić przy sobie właśnie grzeszników, by przemieniać ich w nawróceniu i czynić swoim Ciałem - Kościołem, w którym Piotr będzie opoką. Często sądzimy, że jesteśmy bliscy Bogu wtedy, gdy uważamy, że jesteśmy Mu wierni, że nie mamy grzechu. To jednak okazuje się postawą faryzejską, wskutek której człowiek łudzi siebie i tym samym oddziela się od Boga. Naprawdę zbliżamy się do Boga wtedy, gdy mamy świadomość, że jesteśmy ludźmi grzesznymi. Oczywiście ten grzech musimy dostrzec, przyznać się do niego i go wyznać, podobnie jak się to dokonało w życiu Piotra. Wówczas okazało się, że Jezus akceptuje Piotra nie dlatego że jest dobry, usłużny, że deklaruje wierność. Jezus akceptuje go, ponieważ Piotr widzi swój grzech i jako grzesznik ostatecznie nie ucieka od Jezusa, nie mówi już: odejdź ode mnie, Panie, bo jestem grzeszny, ale zwraca się do Niego z wołaniem: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham (zob. J 21,17)

Akt pokuty - uznanie własnej grzeszności i gotowości wejścia w przemianę

W tym momencie pragnę powrócić do bezpośredniego przygotowania do przeżywania liturgii. Dziś, po tych rozważaniach o roli kryzysu i doświadczenia grzeszności, kilka zdań poświęcimy ważnemu momentowi, który występuje na początku każdej liturgii, a mianowicie aktowi pokuty. Chodzi mi o właściwe rozumienie aktu pokuty i jego roli w całej celebracji (liturgii). Problem ukazuje się już w samym przekładzie tego wezwania z tekstu łacińskiego na język polski. W łacińskiej wersji Mszału Rzymskiego formuła wprowadzająca do aktu pokuty brzmi: Agnoscamus peccata nostra, ut apti simus ad sacra mysteria celebranda. Należałoby to przetłumaczyć dosłownie: "Uznajmy nasze grzechy, abyśmy byli (stali się) stosownymi, gotowymi do celebracji świętych tajemnic". Popatrzmy na poszczególne elementy tego wprowadzenia do aktu pokuty. Najpierw: Agnoscamus peccata nostra. Polski przekład pierwszej części tego wezwania: "Przeprośmy Pana Boga za nasze grzechy" nie jest w pełni właściwy, ponieważ akt pokuty nie jest przede wszystkim momentem przeproszenia Pana Boga w celu "uregulowania" swojej pozycji przed Nim. Nie jest też czasem szczegółowego rachunku sumienia, jako rozliczenia się ze wszystkich swoich grzechów. A wezwanie: "Przeprośmy Boga" może sugerować takie niewłaściwe jego rozumienie. Wezwanie do aktu pokuty jest natomiast zachętą i pomocą do uznania siebie jako grzesznika, świadomego własnego grzechu, wyrażającego się np. w przywiązaniu do siebie, do własnych planów i racji, w nieumiejętności znoszenia przeciwności itp. Chodzi o świadomość tych naszych skłonności, które powodują, że popełniamy potem konkretne grzechy. W rzeczywistości grzeszymy, gdyż chcemy żyć tak, jak sami chcemy, a nie mamy mocy wchodzić w prawdę o śmiertelności naszego życia. A właśnie w to chce nas wprowadzić Eucharystia i do tego uzdolnić.

Nie jest więc właściwe takie rozumienie aktu pokuty, że człowiek przeprosi Pana Boga za swoje grzechy i w ten sposób zyska dobre samopoczucie, by móc - w swoim przekonaniu - już jako usprawiedliwiony, oczyszczony sprawować kult. Akt pokuty ma być właśnie uznaniem, że potrzebuję przeżycia swego nawrócenia, przemiany z człowieka, który chce żyć dla siebie w człowieka, który może (ob)umierać dla siebie i żyć dla bliźnich. Prawdziwy kult polega bowiem na przemianie człowieka, która dokonuje się w całej liturgii i uzdolnieniu go do pełnienia woli Boga. W akcie pokuty uświadamiam sobie, że jestem grzesznikiem, który stale potrzebuje zbawienia. Wtedy wyjdę z liturgii z jeszcze większym przekonaniem o swojej grzeszności i o tym, że stale jestem usprawiedliwiany przez działanie Boga. Sam tego doświadczam, dlatego mogę być narzędziem usprawiedliwienia, narzędziem przebaczenia dla innych.

Właśnie na ten aspekt właściwej postawy, właściwego "nastawienia" w liturgii zwraca uwagę druga część tego wezwania do aktu pokuty, która jest jeszcze bardziej wymowna i trudna. Tekst łaciński mówi: ut apti simus ad sacra mysteria celebranda. Zostało to przełożone na język polski następująco: "abyśmy czystym sercem mogli sprawować Przenajświętszą Ofiarę", albo: "abyśmy mogli godnie złożyć Najświetszą Ofiarę". Tymczasem według tekstu łacińskiego i całej dynamiki Eucharystii jest to ukazanie perspektywy, byśmy byli stosownymi do celebracji Eucharystii. Aptus znaczy przystosowany, stosowny, gotowy. Kto jest stosowny, zdatny, gotowy do celebracji Eucharystii, czyli do tego, aby w nim dokonywały się dzieła Boże? Ten, kto jest otwarty na to, by Pan Bóg przeprowadził w nim swoje dzieło przemiany. Tutaj nie chodzi o bycie godnym, jak to zazwyczaj się rozumie, lecz o uznanie swojej grzeszności, potrzeby zbawienia. [Naturalnie trzeba zaznaczyć, że grzech ciężki (świadomie i dobrowolnie popełniony w materii ważnej) wyklucza nas z pełnego udział w Eucharystii i domaga się innej drogi pojednania]. Jesteś więc zdatny, stosowny, kiedy ty - jeśli mi tak wolno retorycznie zwrócić się do każdego po imieniu - Katarzyno, Mario, Wojciechu, w czasie liturgii stajesz się "materiałem", surowcem, który Bóg może formować i przetwarzać na swój obraz i swoje podobieństwo. Bóg chce i ma moc to czynić, lecz oczekuje twojego przyzwolenia. Czy może się to stać wtedy, gdy powiesz: Panie Boże, przeprosiłem Cię za moje grzechy i już między nami wszystko jest w porządku; wiem, kim jestem, wiem, jakie mam racje, a Ciebie proszę, byś mi pobłogosławił, by się spełniło to, czego ja chcę? Mogę przyjąć taką postawę, ale wtedy Pan Bóg niewiele może ze mną zrobić. Dlatego jest też druga możliwość. Mogę powiedzieć: "Panie Boże, widzę, że jestem człowiekiem grzesznym - nie tylko przez to, że z kimś się pokłóciłem, że coś ukradłem. Jestem grzeszny, bo źle myślę, gdyż stale jestem ukierunkowany na swoją korzyść. Żyję dla siebie w sprawach wielkich czy małych, albo gdy po ludzku zabiegam o sprawy swoje czy moich bliskich - zawsze myślę, żeby wyszło jak najlepiej dla mnie i proszę Cię, żeby było tak, jak ja chcę".

W akcie pokuty na początku liturgii Eucharystii uznaję, że jestem człowiekiem grzesznym, czyli tym, który chce w życiu spełniać swoją wolę, a nie wolę Boga - pełniąc zaś swoją wolę popełniam konkretne grzechy. Na początku tej liturgii staję więc w postawie gotowości do nawrócenia, do przemiany siebie, swego sposobu myślenia o bliźnich, o moich przyjaciołach i nieprzyjaciołach, o moich większych i mniejszych interesach i mówię: "Panie Boże, już tylekroć próbowałem się poprawić, wydźwignąć się z tego, zrobić to inaczej, ale widzę, że ciągle chodzi mi o mnie, stale ja jestem najważniejszy, a gdy ktoś mi w tym przeszkadza, to się denerwuję, złoszczę, obrażam się i gniewam". Wyznaję w ten sposób, że nie jestem w stanie sam poradzić sobie ze sobą - i w takiej postawie przychodzę na Eucharystię, na celebrację. Tutaj chcę słuchać, uczyć się inaczej myśleć. I właśnie wtedy, gdy to uznaję, staję się człowiekiem stosownym do sprawowania liturgii, jestem właściwym materiałem, który da się formować Panu Bogu przez Jego słowo, przez liturgię znaków. W czasie tej liturgii może stać się coś ze mną i mogę wyjść trochę przemieniony, trochę bardziej w komunii z bliźnimi i bardziej pojednany z Bogiem i ze sobą. Mogę być bardziej członkiem Ciała Chrystusowego. Chciałbym, żebyśmy po tej katechezie zwrócili uwagę na właściwie rozumienie wezwanie kapłana: "Uznajmy przed Bogiem nasze grzechy", i umieli przyjmować właściwą postawę wewnętrzną, a także zewnętrzne zachowania. Stań teraz, w czasie tej liturgii wobec Pana Boga jako człowiek grzeszny i zacznij wołać: "Boże, spraw, żeby we mnie dokonało się Twoje dzieło, żebym się nawrócił, żebym przeżył przemianę, żebym po tej liturgii wyszedł inny, żebym umiał wykorzystać moje niepowodzenia, kryzysy, a także moje grzechy, jako okazję do nawrócenia". Wtedy liturgia, którą będziesz przeżywał, stanie się liturgią Boga we tobie, a nie będzie tylko wykonaniem przez ciebie pewnych czynności dla Pana Boga.

Wszystkim życzę: Szczęść Boże!