Katecheza liturgiczna wygłoszona w niedzielę 30 stycznia w katedrze siedleckiej.
Homilia stanowi integralny, bardzo ważny moment Mszy Świętej. Jej istotną funkcją jest komunikowanie się w celebrowanych sprawach Bożych między tym, kto przewodniczy celebracji, a całym zgromadzeniem.
Ma ona wytworzyć atmosferę wspólnoty, tak byśmy mogli wejść przygotowani w to wszystko, co jest zawarte w następnej części Eucharystii - w Liturgii Ofiary.
Aby lepiej słuchać homilii i głębiej przeżyć ten moment Mszy Świętej, należy najpierw mieć świadomość pewnych trudności, by móc je pokonywać. Z jednej strony mogą one wynikać ze strony wygłaszającego homilię, z drugiej zaś - ich przyczyna może polegać na tym, że słuchający mają nieodpowiednie nastawienie do tego, co słowo interpretowane przez głównego celebransa i przekazywane w formie homilii chce i może nam powiedzieć, czego mamy po nim oczekiwać, a czego nie powinniśmy się spodziewać, co się powinno w nas dziać pod jego wpływem.
Liturgia: tu i teraz dokonuje się dzieło zbawcze
Celebrans głoszący homilię musi być do niej dobrze przygotowany. Nie chodzi tu tylko o bezpośrednie przygotowanie do wygłoszenia tej jednej, konkretnej homilii. Ważniejsze jest bowiem przygotowanie szersze, obejmujące całość jego postawy wiary. Homilię będzie dobrze głosił ten, kto wierzy, że to, co sprawujemy podczas każdej konkretnej liturgii, jest aktualnym - odbywającym się tu i teraz działaniem Pana Boga.
To wymaga wielkiego wysiłku ze strony wszystkich, którzy w niej uczestniczą, a szczególnie tego, kto liturgii przewodniczy. Nie może on jej przeżywać tylko na płaszczyźnie zewnętrznej, jako określonego rytu - zestawu czynności sprawowanych krok po kroku, ale w liturgii musi dawać siebie tu i teraz, by za pośrednictwem tych znaków, dokonywała się sprawa Boża w nim i w tych, którym przewodniczy, a którzy tworzą to zgromadzenie. Dla celebransa ważna jest świadomość: we mnie, przeze mnie, za moim pośrednictwem, przez moje dokonywanie znaków, przez postawy, gesty, słowa, przez mój sposób myślenia dokonuje się dzieło zbawcze.
W każdej liturgii Jezus wydaje się za człowieka grzesznego
Towarzyszące sprawowaniu liturgii gesty i znaki to przywoływanie obecności Boga i działania Boga w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. W liturgii uczestniczę po to, by to Boże działanie wpłynęło na mnie, na moją postawę, by mnie przemieniło. Jeśli przyjdę na liturgię tylko dla spełnienia obowiązku albo po to, by Panu Bogu przedstawić swoje życzenia, to jej dobrze nie przeżyję. To dotyczy zarówno tego, kto przewodniczy liturgii, jak i każdego z jej uczestników.
Słowo Boga, przychodząc do mnie podczas konkretnej celebracji, może mnie wyprowadzić z mojego zamknięcia, dać nową orientację w życiu. To nie jest teoria, która może się czasem czy gdzieś tam sprawdzać, ale to jest rzeczywistość dziejąca się w tej chwili - tu i teraz.
Głoszący homilię powinien mieć świadomość, że uczestnicy liturgii to ludzie wprawdzie słabi i upadający, ale wierzący - którzy potrzebują spotkania z Jezusem Chrystusem, potrzebują zbawienia. Nie tyle moralizatorskiego pouczenia, jak mają postępować, bo to się powinno odbywać gdzie indziej, ale potrzebują spotkania z Jezusem, który wydaje siebie za człowieka grzesznego. To jest bardzo ważny aspekt świadomości zarówno głoszącego, jak i słuchających, bo nie zawsze jesteśmy przygotowani do tego, by słuchać homilii w postawie potrzebujących zbawienia. Oczekujemy spełnienia się w naszym życiu pewnych dóbr, ale to, czego oczekujemy, nie zawsze jest istotnym dobrem dla nas. Nie wiemy bowiem do końca, czego nam potrzeba, dlatego abyśmy mogli wejść w całe to wydarzenie, które się dokonuje podczas zgromadzenia, a którym jest wydanie się Jezusa Chrystusa, i abyśmy mogli przyjąć dar Boga, potrzeba nam wybawienia od siebie - od swoich wizji, koncepcji, pomysłów na nasze dobro, szczęście.
W liturgii otwórzmy się na dar Boga
Dlatego tak bardzo jest potrzebne, by głoszący homilię - sam świadom tego, co się w niej dokonuje - pomagał uczestnikom liturgii rozumieć i przeżywać, co jest w niej istotne, czego możemy i powinniśmy się po niej spodziewać. Nie zawsze bowiem wiemy i nie tego oczekujemy, co jest dla nas dobre. Myślimy o tym, co nam się wydaje dla nas dobre, dlatego często rozmijamy się z tym dobrem, jakim chce nas obdarzyć Pan Bóg. Czasami dzieje się tak z powodu niewłaściwego głoszenia, ale czasami dlatego, że nie jesteśmy otwarci na to, co Bóg dla nas przygotował.
Otwarcie to może się dokonywać w postawie gotowości, spokoju, wyciszenia - gdy przyjmiemy postawę człowieka, który chce coś usłyszeć, bo wie, że jest maluczki, potrzebujący światła. Nie przyjmę daru Boga, gdy przychodzę na liturgię dokładnie wiedząc, czego mi potrzeba, i chcę tylko otrzymać to, czego ja chcę. Św. Paweł nazywa to szukaniem nauki, która łechce ucho (zob. 2 Tm 4,3), która nam się podoba i schlebia nam.
Homilia nie musi nam się podobać, ale musi nam pomóc wchodzić we właściwe przeżywanie tajemnic Jezusa Chrystusa. Z drugiej strony nie wszystkie homilie czy kazania, które się podobają, są dobre, bo można mówić to, czego lud oczekuje, co się ludowi podoba, i rozminąć się z prawdą Jezusa Chrystusa.
Dlatego potrzebna jest postawa: jestem gotów na to, by Bóg we mnie działał. Często jednak nie jesteśmy do tego przygotowani, dlatego homilia jest dla nas trudna do przyjęcia.
Kerygmat - obwieszczenie Dobrej Nowiny: Jezus jest z nami w naszym kryzysie
Pierwszym sposobem przepowiadania jest kerygmat, czyli obwieszczanie Dobrej Nowiny, że w Jezusie Chrystusie Bóg przyszedł do człowieka, spotkał go w sytuacjach kryzysu, życiowego bankructwa - niezależnie od tego, czy zawinionego, czy nie - i go uratował. Często jednak nie przeżyliśmy właściwie etapu kerygmatu, w którym byśmy poznali Jezusa i doświadczyli, że On nas przyjął, zaakceptował, że był z nami, gdy stało się nam coś złego z powodu grzechu naszego lub czyjegoś innego czy z powodu jakiejkolwiek niesprawiedliwości. Każdy z nas przeżył sytuację, gdy czuł się pokrzywdzony, źle potraktowany, ukrzyżowany lub gdy sam pobłądził, nie akceptował swego życia, buntował się wewnętrznie, czuł się wyrzutkiem; gdy dotknął najtrudniejszych momentów życia - jak to się mówi - dotknął dna. I tam Jezus był z nami jako Ukrzyżowany.
Jeśli takie doświadczenie jest w nas, to potrafimy Jezusa słuchać. Brakuje nam jednak dzisiaj właściwej inicjacji - wprowadzenia w te prawdy - i dlatego przychodzimy do kościoła, oczekując czegoś innego niż to, co jest dla nas konieczne, byśmy mogli iść za Jezusem. Nasze zapotrzebowania bywają różne od tego, czego nam naprawdę potrzeba, bo nie chcemy się przyznać do swego kryzysu, dna, doświadczenia braku, bezsilności, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Przyznanie się do takiej sytuacji jest dla nas bardzo trudne, dlatego chcemy zachować zewnętrzne pozory, że wszystko jest w porządku. Nie chcemy uchodzić za ludzi, których życie boleśnie dotknęło - chociaż dotknęło każdego z nas. Stąd też, przychodząc na liturgię, zazwyczaj chcemy, żeby Pan Bóg spełnił nasze prośby i uzupełnił nasze braki - określone przez nas, a nie zawsze chcemy dać się dotknąć tam, gdzie nas naprawdę boli i gdzie Jezus daje nam się spotkać
Bóg leczy nasze wnętrze
Gdy uczynimy wysiłek obiektywnego spojrzenia na siebie, zobaczymy, że niejednokrotnie zachowujemy się dosyć dziwnie. Możemy to sobie przybliżyć, korzystając z następującego obrazu: Przychodzimy do apteki, w której, jak wiadomo, sprzedaje się lekarstwa - zazwyczaj są one gorzkie - a chcielibyśmy kupić słodkie ciastko albo lody. Oczywiście, czasem aptekarz ma pod ręką cukierki dla dzieci, by je zachęcić do brania lekarstw. Także Pan Bóg, jako znający słabości człowieka Aptekarz, ma w zanadrzu i słodycze; i da nam czasem ciastko czy loda, to znaczy, spełni nasze prośby, ale jednocześnie mówi: "Człowieku, tobie potrzeba innego lekarstwa. Tymi słodkościami nie uratujesz swojego życia. Ja daję ci lekarstwo trudne, które jednak może uleczyć wszystko". Czy odpowiesz Bogu: "Nie, dziękuję, wolę jednak cukiereczka?".
Jakie lekarstwo daje nam Bóg tutaj, na Eucharystii? Krzyż Jezusa Chrystusa - Jego śmierć i zmartwychwstanie. Jego recepta brzmi: "Człowieku, nie szukaj ludzkich sprawiedliwości. Nie próbuj udowadniać przed innymi, że masz rację. Nie domagaj się ciągłych pochwał, oklasków. A gdy ich nie dostajesz, nie chodź naburmuszony z nosem na kwintę, bo tyle pracowałeś, tak się poświęciłeś, a inni tego nie uznali: dzieci odeszły z domu, sąsiedzi się pogniewali, z pracy cię wyrzucili."
Pomyślmy, ile mamy poczucia krzywdy w relacjach w pracy, w rodzinie? I chcielibyśmy to wszystko wyrównać, osłodzić, zaspokoić: otrzymać ciastko, cukierka. Jezus Chrystus nie chce leczyć nas tylko w ten sposób, że zaklei zakażoną ranę plasterkiem, ale pragnie dać nam lek od wewnątrz, który pozwoli nam przyjmować niesprawiedliwość, krzywdę, zło ze strony drugiego człowieka. Chce dać nam moc przyjmowania tego, co w oczach świata czyni nasze życie niedowartościowanym, skrzywdzonym, ukrzyżowanym. To On mówi nam całym sobą: "Ja zostałem najbardziej skrzywdzony. Byłem niewinny, przyszedłem do grzeszników - do ciebie, a tyś mnie ukrzyżował, ale Ja ci dałem przebaczenie, bo tylko to może cię uratować. Jak długo bowiem będziesz chciał szukać tylko twoich racji, nigdy się nie uratujesz, całe życie będą cię nękały problemy, a serce ci zatrują pretensje do innych. Będziesz musiał szukać towarzystwa ludzi podobnych do ciebie - takich, którzy będą cię chwalili". I znowu spójrzmy, ileż mamy takich kółek wzajemnej adoracji, w których jest nam dobrze - oczywiście dopóty, dopóki nas chwalą. A gdy i tam przestaną nas chwalić i akceptować, odchodzimy nierzadko poróżnienie i skłóceni.
Któż z nas takich sytuacji nie przeżył: było nam dobrze, a teraz jest nam źle. Dlaczego? Bo szukałem tego, co mi odpowiada, a nie nauczyłem się spotykać z drugim człowiekiem w prawdzie. Nie nauczyłem się spotykać z innym, który może postąpić ze mną źle, ale to nie znaczy, że świat się zawali. Ja też źle postępuję z innymi. W Jezusie Chrystusie mam moc przeżywania przebaczenia.
Nie moja, ale Twoja wola
Muszę sobie zatem postawić ważne pytanie: Czy przychodzę na Eucharystię z potrzebą spotkania Jezusa Chrystusa takiego, jaki On jest i korzystania z tego, co On chce mi zaproponować? Czy też chcę Go stworzyć na swój obraz - takiego, jaki jest mi potrzebny i jaki mi się spodoba?
W naszej ludzkiej naturze leży dążenie, potrzeba, by wyjść na swoje. Dotyczy to wszystkich - nie wyłączam siebie; sam z siebie też chcę wyjść na swoje. Ale na szczęście mogę tutaj trzymać się Jezusa i mówić Mu: "Panie Jezu, nie moja, ale Twoja wola; nie moja, ale Twoja racja". I dobrze jest, gdy się okazuje, że nie ja mam rację, ale sprawy toczą się według zamysłu Pana Boga.
Jak długo nie mamy takiej postawy: otwarcia się na racje Boga, poddania się Jego woli, tak długo nie przeżyjemy dobrze liturgii, nie będziemy słuchać homilii, bo jej treści okażą się rozbieżne z naszymi zapotrzebowaniami i oczekiwaniami.
Jak wspomniałem, Pan Bóg jako dobry Aptekarz niejednokrotnie da dziecku i cukierek, i ciastko; uzdrowi cię z tej czy innej dolegliwości, która ci doskwiera. Stale jednak ci uświadamia, że nie w tym leży istota problemu. Mówi ci: "Człowieku, nie chodzi tylko o to, byś został zaspokojony w takim czy innym aspekcie twojego życia. Tu trzeba permanentnego uzdrowienia - trzeba nowego serca".
Pomoże nam to zrozumieć dzisiejsza liturgia słowa, która da nam okazję do zastanowienia się: Czy chcemy się zbliżyć do Jezusa, który ma lekarstwo na wszystko, bo może przemienić wnętrze człowieka? Czy przychodzimy tu, oczekując zaspokajania naszych potrzeb - potrzeb starego człowieka, tego, który żyje dla siebie? Jezus ma lekarstwo, ma taką moc, która z człowieka żyjącego dla siebie uczyni człowieka nowego, który żyje dla drugiego, który potrafi żyć z krzyżem, a nawet potrafi nieść krzyż drugiego człowieka, potrafi przebaczać, znosić niesprawiedliwość, upokorzenie.
Jezus chodził po całej Galilei, głosił Ewangelię i leczył różne choroby wśród ludu. Znoszono Mu różnych chorych - niektórych uzdrowił. Potem jednak zrobił coś dziwnego: wszedł na górę, przystąpili do Niego uczniowie, a On zaczął ich nauczać. W Kazaniu na Górze dał im lekarstwo na wszystkie choroby, bolączki i dolegliwości. Jakie to było lekarstwo? Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni, którzy płaczą, cierpią, są prześladowani; błogosławieni, którzy wprowadzają pokój - są miłosierni, przebaczają, nie dochodzą swego.
Zasadnicze pytanie dzisiejszej liturgii brzmi: "Czy chcesz się zbliżyć do takiego Jezusa, czy oczekujesz, by ci dał takie wnętrze, jakim jest Jego wnętrze, Jego serce?". On określa siebie właśnie w tych błogosławieństwach, które dzisiaj będą nam proklamowane w liturgii. Czy chcesz mieć takiego ducha?
Czy uważasz ludzi, którzy mają ducha Jezusa, za błogosławionych, czyli szczęśliwych? Czy uważasz siebie za błogosławionego, gdy podobnie dzieje się w twoim życiu? Zazwyczaj nie, chociaż jesteśmy biedni, prześladowani, wprowadzamy pokój, czynimy jakieś akty miłosierdzia. Jednak nie zawsze potrafimy docenić te sytuacje, doświadczyć w nich szczególnej bliskości Jezusa. A właśnie dzięki temu ubóstwo, cichość, prześladowanie stają się błogosławieństwem, bo nie są nim same w sobie. Jezus mówi: "Ja ci dam właśnie takiego ducha, mojego ducha. Zgódź się na to, że możesz być doświadczony krzyżem, a Ja będę wówczas z tobą. Nie będą to łatwe chwile, ale zobaczysz, że Ja jestem wierny i wtedy przekonasz się, że w tobie się dokona coś innego - wejdziesz w komunię, we wspólnotę z innymi". Dlatego też w czasie liturgii w naszym wnętrzu, w naszych myślach przystępujmy do Jezusa i mówmy: "Panie Jezu, spraw, bym potrafił stawać wobec drugiego człowieka w postawie pokornej, która czasem wydaje się być przegraną; bym potrafił być choć trochę przegrany, prześladowany". To jest moje przystępowanie do Jezusa i leczenie mego wnętrza, bo jestem chory na to, że chcę być pierwszy, bogaty, chcę mieć rację. Z tej mojej choroby, choroby każdego z nas wychodzi też zaraza na całą rodzinę i społeczność. Dlatego przystąpmy do Jezusa - nie po to tylko, by uzdrawiał nasze zewnętrzne choroby - kolana czy oczu, chociaż i to może uczynić i czyni, ale ze świadomością, że On jest tym, który nas może przemienić na swój obraz. Dlatego celebrujemy Go w Eucharystii - Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, który obdarza nas sobą, by nas czynić podobnymi do siebie. Takiego Jezusa przyjmijmy w czasie liturgii i oczekujmy od Niego takiego ducha, takiej postawy, abyśmy z nimi mogli iść w naszą codzienność i według nich kształtować nasze relacje z drugim człowiekiem.