W liturgii słowa Bóg w sposób szczególny przemawia do człowieka, a człowiek przyjmuje postawę słuchania, czyli gotowości, by iść za głosem Boga.
W poprzedniej katechezie skoncentrowaliśmy się na wyznaniu wiary w Boga Ojca, jako jednego i jedynego. Dziś zwrócimy uwagę na Syna Bożego Jezusa Chrystusa oraz Ducha Świętego i na pozostałe prawdy. Najpierw jednak wrócimy jeszcze do samego faktu kształtowania postaw wiary przez słowo, przez wezwanie, jakie Bóg kieruje do człowieka w kontekście wydarzeń – historii jego życia.
Bóg ma rację w moim życiu
Gdy Pan Bóg powołał Abrahama, powiedział: "Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę" (Rdz 12,1). Nie powiedział, dokąd ma iść, lecz wezwał go, by stale uczył się postawy słuchania, gotowości kroczenia drogami, jakie mu wskazuje. Abraham nie podążał żadną autostradą, o której wiadomo, gdzie się zaczyna i gdzie kończy, lecz szedł ucząc się tego, że Pan Bóg go prowadzi i pozwala mu coraz bardziej doświadczyć, iż to On – Bóg w jego życiu ma rację. To bardzo istotne w liturgii słowa: żeby słuchając słowa, być gotowym na przyjmowanie tego, że Pan Bóg w moim życiu ma rację. To On mnie prowadzi, to on może zmieniać kierunek życiowy i tym samym zmieniać w moim życiu to, co mnie wydaje się być słusznym dla mnie. To On może powiedzieć: „idź tędy”.
Człowiek chciałby panować i to nie tylko nad bliźnim w pewnych okolicznościach, ale także nad historią. „Chcę, żeby moje życie układało się tak, jak ja chcę, chcę dojść tam, gdzie ja chcę”. „Wiem, jak rzeczy powinny układać się po drodze, jak inni powinni się wobec mnie zachowywać i jak mnie traktować”. Jeśli tak myślę, to mam w życiu wiele trudności. Pan chce mnie od tego uwolnić. Tę prawdę człowiek wierzący odkrywa dzień po dniu w relacjach z bliźnimi. Żona, którą poślubił, bo wydawała się idealna, po trzech miesiącach czy po trzech latach okazuje się nie do zniesienia pod pewnymi względami. Albo sąsiad - mieli współdziałać, ale coś się stało i już nie da się tego podtrzymać. Czy w takiej sytuacji ma powiedzieć: „Dosyć, inaczej wyznaczyłem sobie autostradę mojego życia”, czy też zacząć słuchać Pana Boga i powiedzieć: „Żona (czy mąż) jest troszeczkę inna niż na początku wspólnej drogi, ale jest mi dana po to, bym mógł poznać samego siebie”? Mogę korygować swoje spojrzenie na życie.
Tobie się wydaje, że kochasz, że jesteś dobry, sprawiedliwy. A tymczasem wobec niektórych trudności jednak nie potrafisz kochać, nie potrafisz być dobry, a czasem też nie potrafisz być sprawiedliwy. Gdyby Pan Bóg nie postawił na twojej drodze pewnych wydarzeń czy osób, byłbyś ideałem. Nie wszedłbyś w konflikt itp. Ale właśnie dlatego, że spotykasz trudności, okazuje się, że wcale nie jesteś taki idealny. Pan Bóg to wszystko daje ci po to, byś poznał samego siebie przed Bogiem i byś dał się poznać. Wyjście ze swego kraju i kroczenie drogą, którą Bóg wskazuje, jest głęboką pielgrzymką wewnątrz człowieka, by mógł stać się wolnym od samego siebie, od tego, jak sobie wyobraża swoje życie dla siebie i w jaki sposób staje się kimś, kto chce panować nad innymi. Stąd się rodzą wszystkie konflikty.
W liturgii słowa najistotniejsze jest uczenie się słuchania tego, że Bóg w moim życiu ma rację i że On mnie prowadzi. Dla mego dobra prowadzi czasem przez trudne sytuacje, żebym poznał, co jest w moim sercu. Kiedy słuchamy Bożego słowa w postawie otwartości i pozwalamy, żeby nasze życie było kształtowane według tego słowa, według przykazań oraz prawd Ewangelii, stopniowo zaczynamy odkrywać, że faktycznie Pan Bóg zna nas i nasze relacje z bliźnimi lepiej niż my. Pan Bóg lepiej układa nasze życie niż my sami. Kto jest szczery ze sobą i kto odważnie idzie Bożą drogą, prędzej czy później odkryje tę prawdę. Dlatego odpowiedzią na słowo, którego słuchamy jest wyznanie wiary. Tzw. symbol wiary to publiczne oświadczenie, że wierzę w Boga, który wszedł w historię mojego życia, którą kształtuje lepiej niż ja i dlatego wyznaję, że On jest Panem mojego życia.
Skład Apostolski, jak już to tłumaczyłem w poprzednich katechezach, na początku był wypowiadany przede wszystkim przy okazji udzielania chrztu świętego. Nie w czasie Eucharystii, bo zakładano, że udział w niej biorą ci, którzy wiarę mają sprecyzowaną. Dopiero w IV-V wieku, kiedy powstawały herezje, czyli błędy w wierze (gr. haireisis - wybranie, wybór), prawdy wiary powstają jako odpowiedź na te błędy. Takie herezje praktyczne grożą nam i dzisiaj, ponieważ nie wszyscy akceptują całą naukę Kościoła i przesłanie Ewangelii. Wybieramy sobie pewne prawdy wiary, pewne nauki, a w odniesieniu do innych mówimy: „tak do końca to nie można tego zrozumieć”, „trzeba być bardziej nowoczesnym”, „kiedyś można było żyć zgodnie z tą nauką, ale dzisiaj się nie da”.
Wobec tych błędów Kościół stopniowo definiował prawdy wiary i w czasie liturgii (od IV, V wieku) wspólnota wyznawała je, recytując Credo. Największe trudności i największe herezje powstawały w odniesieniu do osoby Jezusa Chrystusa - do faktu jego Wcielenia. Ogólnie można powiedzieć, że były dwa typy, dwie grupy tych herezji. Do jednej należały te, które negowały prawdziwe człowieczeństwo Jezusa Chrystusa (doketyzm). Mówiły, że Jezus Chrystus, który chodził po ziemi palestyńskiej, galilejskiej, judejskiej, po morzu - tak naprawdę nie był człowiekiem, Jego Ciało było złudzeniem (gr. dokein - wydawać się), a w związku z tym jego ukrzyżowanie też było pozorne. Drugą grupę stanowiły te, które negowały prawdziwe Bóstwo Jezusa. To głównie arianizm i jego odmiany. Według herezji z tej grupy Jezus nie był Bogiem na równi z Ojcem, był jakimś nadzwyczajnym bytem, ale podporządkowanym Bogu i co do natury niższym od Boga.
Jezus Chrystus - Bóg i człowiek
Dla chrześcijan prawda o prawdziwym wcieleniu i pełnym człowieczeństwie Słowa Boga jako Drugiej Osoby Trójcy Świętej, czyli Syna Bożego, jest prawdą centralną. Mówi nam, że Bóg, Syn Boży, odwieczne Słowo Boże, stał się w pełni człowiekiem i w pełni przyjął ludzkie życie, łącznie z wszystkim, co było konsekwencją grzechu; wie, czym jest cierpienie i śmierć. Dlatego tajemnica wcielenia jest w wyznaniu wiary jakby zwornikiem wszystkiego.
Wyznanie tej prawdy o wcieleniu jest podkreślone w recytacji Credo przez zewnętrzny gest. Przed Soborem, gdy wypowiadano słowa: et incarnatus est de Spiritu Sancto ex Maria Virgine, tzn. i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy, przyklękano. Teraz ten znak przyklęknięcia czynimy dwa razy w roku: w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, a zarazem w dzień wcielenia Jezusa Chrystusa, poczęcia się Go w łonie Maryi, oraz w uroczystość Narodzenia Jezusa, czyli w Boże Narodzenie. We wszystkich innych przypadkach, kiedy recytujemy wyznanie wiary, na słowa i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy czynimy ukłon, pochylamy ciało. Faktem jest, że często tego nie robimy. Warto o tym pamiętać i na to zwrócić uwagę. Zginając kolana przed tajemnicą Wcielenia, niejako zginamy także nasz sposób myślenia. Trudno jest bowiem uwierzyć w to, że w nasze ludzkie życie wszedł Bóg i żył tak jak my. Nie jest też łatwo wierzyć w to, że aktualnie to nasze życie, w którym doznajemy tylu różnych trudności i umieramy, jest przeniknięte obecnością Boga. Trzeba zgięcia kolan, trzeba pochylenia głowy. O wiele łatwiej uwierzylibyśmy w takiego Boga, który przychodzi i chroni przed krzyżem.
Życie człowieka od początku, ze względu na skutek grzechu, jest związane z cierpieniem i śmiercią. Dlatego Bóg przyszedł, żeby dla nas tę traumę rozwiązać w swoim ciele. Przez cierpienie, krzyż i śmierć pokazał, że przyjęcie ich nie kończy życia człowieka, lecz otwiera nową perspektywę – perspektywę zmartwychwstania. I to jest w chrześcijaństwie podstawowy przedmiot wiary. Jeśli wierzymy, oznacza to dla nas, że Jezus Chrystus właśnie się wcielił, przyjął na siebie cierpienie i śmierć. Jednocześnie był Bogiem i uczynił to dla nas, żebyśmy z jego cierpienia i zmartwychwstania mogli w swoim życiu również przyjąć cierpienie. Jest ono okazją, żebym mógł lepiej poznać samego siebie przed Bogiem, przed drugim człowiekiem, przed samym sobą, i bym poznał obecność Boga w moim życiu – właśnie tego, który się wcielił; żebym mógł przeżyć swoje życie jako ktoś, kto zaczyna panować nad cierpieniem. Nie przez usunięcie go, lecz przez to, że ma moc wejść w to cierpienie.
Jeśli np. chrześcijańscy małżonkowie wiedzą, że dzięki Jezusowi Chrystusowi będą w stanie znosić pewne przykrości, nie będą ich odrzucać, czy też mówić „mnie się to nie należy”, to w takiej rodzinie będzie prawdziwa jedność, umiejętność akceptacji drugiego człowieka, miłość i wspólnota.
Kościół wspólnotą przebaczającą
Jezus wcielony żył, umarł, zmartwychwstał, wstąpił do nieba, siedzi po prawicy Boga Ojca, stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych, a królestwo jego nie będzie mieć końca. To wyznajemy.
Jezusa-Sędziego nie można porównywać z tymi, których mamy jako sędziów w naszych ludzkich relacjach. W ludzkich sądach chodzi przede wszystkim o uregulowanie relacji międzyludzkich, zewnętrznych. Mówiąc, że Jezus Chrystus jest Sędzią, rozumiemy, że jest tym, który otwiera w człowieku prawdę o nim samym. Chce wydobyć z człowieka to, co pomoże mu poznać siebie: czy jest ze sobą szczery, czy jest w relacji do drugiego człowieka w prawdzie, czy potrafi uznać siebie za poddanego Bogu w kroczeniu drogą Bożą, czy też chce być sam dla siebie jakby „antybogiem”, mówiąc: „to ja w moim życiu mam rację”.
Kiedy wyznajemy wiarę w Jezusa Chrystusa wcielonego, ukrzyżowanego, zmartwychwstałego, który dał Ducha Świętego od Ojca na przebaczenie grzechów, i który jest Sędzią żywych i umarłych, ufajmy z mocą wiary, że On to uczynił dla nas, dla naszego dobra, byśmy byli pojednani w naszym życiu. Tego pojednania nie możemy nadużyć. Ono funkcjonuje w naszym życiu, kiedy je przyjmujemy. Jeśli nie nauczymy się tego za ziemskiego życia, nie możemy być pewni, że potem to pojednanie przyjmiemy. Jezus-Sędzia dał się z tego powodu ukrzyżować. Zapłacił za nasze grzechy swoim życiem. Miłosierdzie Ojca, którego Jezus jest znakiem, nie ma granic.
Wierzę w Ducha Świętego
W dalszej części Credo wyznajemy wiarę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi. Duch Święty Pocieszyciel, Pan i Ożywiciel przychodzi tam, gdzie człowiek widzi swój grzech. Duch Święty pomaga widzieć grzech i jego konsekwencje, oraz daje perspektywę nawrócenia i chodzenia Bożymi drogami. Szczególnie obecny jest tam, gdzie człowiekowi grozi niebezpieczeństwo wątpliwości i zwątpienia, gdzie człowiek jest narażony na to, by grzeszyć z powodu poczucia bezsensu własnego życia. To w takich okolicznościach daje siłę, by człowiek utrzymał w sobie prawdy Jezusa Chrystusa, by nie uciekał przed krzyżem, by wchodził w trudne dla siebie sytuacje, by wiedział, że Bóg ma dla niego dobre plany. Oczywiście człowiek w takich sytuacjach potrzebuje kogoś, potrzebuje wspólnoty, by mu przypominać o obecności tegoż Ducha.
Duch Święty mówił przez proroków. Ten sam Boży Duch przygotowywał wydarzenie Jezusa Chrystusa i spełniło się ono wtedy, kiedy Jezus został ukrzyżowany i zmartwychwstał. Wtedy też ten Duch Święty objawił się w pełni w Dzień Pięćdziesiątnicy jako przebaczająca i jednocząca moc tych, którzy byli winni śmierci Jezusa – czyli nas wszystkich. Owocem dzieła Boga jest właśnie Kościół jako wspólnota ludzi, którzy żyją ze świadomością, iż istnieje przebaczenie grzechów. Jesteśmy ludźmi grzesznymi, ale stale korzystamy z przebaczenia i dlatego potrafimy przebaczać innym. Jezus wcielony jest obecny w naszej wspólnocie, we wspólnocie rodzinnej, we wszystkich relacjach międzyludzkich. Jeśli Jezus, który przyjął na siebie nasz grzech, jest w nas obecny, to my też potrafimy przyjąć skutki grzechów drugiego człowieka.
Nie tworzymy wspólnoty ludzi doskonałych samych z siebie, gdzie jeden na drugiego patrzy z góry, co wprowadza jeszcze większe rozdzielenie, konkurencję, a nawet zawiść. Jeśli każdy z nas przeżył odkupienie i uznaje siebie za grzesznika, któremu zostało przebaczone, wtedy łatwo wyciągnie rękę do drugiego człowieka, stanie obok niego, pomoże mu, przebaczy. Kościół jest wspólnotą ludzi, którzy poznali odpuszczenie grzechów. Wiem, że wezwanie „wierzę w odpuszczenie grzechów” odnosi się moich grzechów, i wierzę też, że ja jestem narzędziem odpuszczania grzechów drugiemu człowiekowi. Skoro jestem narzędziem, które może odpuszczać grzechy drugiemu, to mogę przyjąć i nawet tego potrzebuję, by skutki grzechów drugiego człowieka dotykały także mnie. Bo jeśli mnie nikt nie zrani, nie będę miał komu przebaczyć. Dlatego poczucie krzywdy, przeżycie niesprawiedliwości nie jest tragedią samą w sobie. Tragedia jest wtedy, kiedy nie mamy przebaczenia. Kościół to wspólnota, która żyje dzięki przebaczeniu grzechów i dlatego mamy nadzieję życia wiecznego. Jeśli żyjemy z przebaczenia, mocą tego Jezusa Chrystusa, mamy w sobie zaczątek życia wiecznego i wierzymy w życie wieczne. „Wierzę w życie wieczne” - tak kończy się wyznanie wiary.
W Eucharystii uobecniamy tę prawdę w znakach sakramentalnych, by przyjąć ją w naszym życiu. Jezus Chrystus stanął pośród nas przed dwoma tysiącami lat, staje i dzisiaj podczas tego zgromadzenia, staje w każdej trudnej sytuacji, by mi przebaczyć. Gdy korzystam z tego przebaczenia, również innym potrafię przebaczać. W świecie, który ma sądy, rozliczenia, rachunki, istnieją tylko namiastki przebaczenia, lecz prawdziwego przebaczenia nie ma. Natomiast Kościół jest wspólnotą, która żyje z przebaczania. Są w niej ci, którzy uwierzyli w obwieszczone słowo, dają się prowadzić, idą drogami Bożymi, i dlatego potrafią tworzyć nową wspólnotę, żyjącą tutaj i żyjącą na wieki.