2. Chrzest bramą Kościoła
Chrzest bramą Kościoła Katecheza liturgiczna wygłoszona w Niedzielę Chrztu Pańskiego
Pragnę, by katechezy, których głoszenie rozpocząłem w ubiegłym tygodniu, pomagały nam zobaczyć samych siebie w świetle Ewangelii. Pragnę, byśmy poprzez te spotkania pogłębiali nasze rozumienie Kościoła i zrozumienie, kim jesteśmy jako konkretna wspólnota zgromadzona podczas danej liturgii, ale także jako wspólnota parafialna, diecezjalna czy w ogóle wspólnota ludzi wierzących w Chrystusa i stanowiących Kościół. Celebrowana dziś w Kościele tajemnica Chrztu Jezusa Chrystusa jest bardzo dobrym punktem wyjścia do tych rozważań, gdyż stanowi istotny moment w procesie stawania się Kościoła.
Ofiara Umiłowanego Syna fundamentem Kościoła
Przypomnijmy pokrótce, co stało się wówczas nad Jordanem. Gdy Jan udzielał chrztu, Jezus przyszedł do niego i jak inni wszedł w nurt Jordanu. A kiedy po chrzcie wyszedł z wody, nastąpiło objawienie - Teofania, czyli zjawienie się Boga nad Nim - Jezusem z Nazaretu, który był dotąd widziany jako człowiek, syn cieśli żyjący i pracujący w Nazarecie. Jednak od kiedy nad Jezusem objawił się Bóg, przestał On być osobą prywatną, a stał się heroldem Dobrej Nowiny - kimś, kto niesie ją ludzkości. Właśnie moment Chrztu w Jordanie jest oficjalnym otwarciem publicznej działalności Jezusa i pierwszym aktem gromadzenia się ludzi wokół Niego. Jednak oni jeszcze nie stanowią Kościoła. Kiedy Jezus rozpocznie swoje nauczanie, będzie dokonywał cudów, pójdą za Nim tłumy, wybierze też apostołów, swoich uczniów. Ale to też będzie tylko pewien etap przygotowawczy. Kościół bowiem stanie się wtedy, kiedy spełni się to, co zostało objawione jako figura podczas Chrztu nad Jordanem: kiedy Jezus z Nazaretu - umiłowany Syn Ojca - tak jak wszedł w wody Jordanu, żeby pokazać, że stoi po stronie grzesznych ludzi, do końca stanie po ich stronie, dając się wywyższyć na krzyżu. Zostanie przybity do krzyża tak, jak to się należało i należy grzesznikowi - temu, kto zawinił. W ten sposób Jezus przyjmie karę za nie swoje grzechy. I do tego Jezusa, który przyjął na siebie skutki grzechów wszystkich ludzi i został uśmiercony, Bóg kieruje swoje wołanie: "Właśnie Ty, który stanąłeś po stronie grzeszników, sam będąc sprawiedliwym, który przyjąłeś to, czego nikt z grzeszników nie był w stanie przyjąć - śmierć niesprawiedliwą, bo należącą się grzesznikom - Ty jesteś moim Synem umiłowanym". I ten głos Ojca wywołuje Jezusa z grobu: to jest właśnie zmartwychwstanie. Jezus Zmartwychwstały, kiedy otrzymuje władzę jako Ktoś, kto zwyciężył śmierć, nie staje wobec ludzkości, by dokonać pomsty na tych, którzy Go ukrzyżowali. A taka byłaby logika świata.
Jezus tworzy Kościół z ludzi rozproszonych
Kościół, liturgia, zgromadzenie, to miejsce, gdzie uczymy się życia. I to właśnie tu, a nie gdzie indziej, mocą Jezusa Chrystusa otrzymujemy tę zdolność, by przyjmować wodę chrztu - by umierać dla siebie, tracić siebie, żeby żyć razem z drugim. To właśnie tu Jezus z nas, ludzi rozproszonych, tworzy Ciało, w którym każdy jest na swoim miejscu - tak jak nas widzi Pan Bóg, jak potrzebuje reszta tego Ciała.
Prostym przejawem takiego rozumienia siebie w kontekście liturgii może być sposób zajmowania przez nas miejsca w ławkach. Bardzo często zachodzi taka sytuacja, że ktoś siada z brzegu ławki, mimo że głębiej są jeszcze wolne miejsca. Kiedy ktoś inny chce usiąść obok, musi przepraszać, przepychać się, jedni wstają, inni siadają - powstaje przy tym dużo zbędnego zamieszania. Zajmowanie miejsc w sposób uporządkowany, nawet wtedy, gdy wypadnie nam siedzieć obok osoby, przy której nie czujemy się najlepiej, jest jakimś przekreśleniem siebie i sposobem tworzenia zgromadzenia, budowania Ciała - Kościoła. Ta prawda, że Jezus tworzy Kościół z ludzi rozproszonych, jest bardzo trudna do przyjęcia. Apostołowie uczyli się jej, chodząc z Jezusem przez trzy lata, i też nie zrozumieli, bo kiedy Jezus został postawiony wobec krzyża, wszyscy się rozproszyli i uciekli. Zrozumieli ją dopiero wtedy, kiedy Jezus objawił im się jako zmartwychwstały; gdy stanął przed nimi i dał im Ducha Świętego na przebaczenie grzechów.
Tym, co łączy wspólnotę chrześcijańską, jest moc przebaczania drugiemu dlatego, że samemu otrzymało się od Jezusa przebaczenie - bo każdy z nas stanął kiedyś przeciwko Jezusowi. Jezusa nie ukrzyżowali jacyś inni, tzw. źli ludzie, Jezusa ukrzyżowaliśmy my wszyscy. To jest trudna prawda, do której bardzo ciężko jest nam się przyznać. Jednak każdy z nas ma udział w ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa, każdy więc powinien powiedzieć sobie: On umarł z powodu moich grzechów, umarł dla mnie, żebym ja zrozumiał, że gdy chcę żyć i zdobywam życie dla siebie, to ranię drugiego człowieka.
Najczęściej mamy szczere chęci, dobre zamiary, szlachetne ideały, myślimy pozytywnie zarówno o sobie jak też i o drugich, chcemy sobie ułożyć poprawnie wszystkie relacje z innymi. Każdy pewnie planował, jaką będzie miał wspaniałą rodzinę, jakie dobre układy w pracy, jednak często okazuje się, że nie wszystko realizuje się po naszej myśli - zaczynają się zgrzyty, trudności, nieporozumienia. Co wtedy robimy? Najczęściej obwiniamy o to tego drugiego. "Ja jestem dobry - myślimy - oczywiście, taki czy inny grzech też mam, ale w gruncie rzeczy to, że nie możemy żyć razem, to jest wina tego drugiego". Dziś - patrząc na tego Jezusa Chrystusa, który wszedł do wód Jordanu i wyszedłszy z nich, otrzymał Ducha Świętego, a potem został ukrzyżowany na przebaczenie grzechów - zdobądźmy się na odwagę spojrzenia na siebie jako na człowieka, który zgrzeszył przeciw Niemu i jest winien Jego śmierci. Nie bójmy się tej prawdy. On nie staje przed nami po to, żeby nas oskarżyć, ale by każdemu z nas powiedzieć: "Ty, człowieku, w swoim zagubieniu, w swojej głupocie, chciałeś żyć i dlatego zabiłeś kogoś innego. I mnie także zabiłeś w drugim człowieku. Ja staję przed Tobą, żeby ci przebaczyć, bo działałeś w nieświadomości, w szukaniu samego siebie, w lęku o siebie. Teraz nie bój się, bo ja dam ci Ducha, w którym będziesz mógł przebaczyć drugiemu."
I to jest ten moment, który łączy ludzi rozproszonych, który tworzy wspólnotę Kościoła.
Kościół jako zgromadzenie i jako twierdza
Czym jest bowiem Kościół? Pierwotna, oryginalna nazwa Kościoła, wywodząca się z tradycji biblijnej, a zaczerpnięta z języka hebrajskiego - kahal, i greckiego - ekklesia, oznacza zgromadzenie, zwołanie. Z tego źródłosłowu pochodzą takie określenia w językach nowożytnych, jak np.. francuskie Église czy włoskie Chiesa. Jesteśmy zatem w Kościele razem, bo jesteśmy zwołani. To jest bardzo ważny moment uświadamiający nam, że nie przychodzimy tu z naszej woli, dla naszych interesów, ale dlatego, że jesteśmy wołani, zwołani, powołani.
Ale w językach słowiańskich - także w języku polskim - powstały nazwy wywodzące się od innego źródłosłowu, mianowicie od castrum, castellum, co znaczy twierdza. Kościół pojęty jest więc jako twierdza. To także jest piękny obraz, chociaż wymaga on pewnego uzupełnienia, korekty.
Kościół nie jest twierdzą, która ma chronić tych, co są wewnątrz, do której wchodzimy, żeby siebie obronić. Św. Jan w Apokalipsie przedstawił ją jako miasto, do którego wszyscy mogą wchodzić, bo ma ono bramy otwarte. Tą bramą jest chrzest, czyli stracenie samego siebie, umieranie w wodach chrztu, by żyć nowym życiem. Chrześcijanie, którzy przeszli przez tę bramę chrztu i tworzą Kościół - Twierdzę, są tak przemienieni, tak zakorzenieni w Jezusie Chrystusie, że nic ich nie przemoże. Oni są twierdzą dającą się stale niszczyć i stale stanowiącą jedność.
Zatem moje wchodzenie do Kościoła to nie jest zdobycie mojej pozycji, zabezpieczenie się, żebym poczuł się pewnie; wejście przez tę świętą bramę chrztu polega właśnie na zakwestionowaniu mojej pozycji. Ja chcę być oparty nie na sobie, tylko na Tym, który umarł i zmartwychwstał. I jeśli mam w sobie ten sposób myślenia, to mnie nic nie zwycięży. Jezus powiedział do Piotra: "Ty jesteś opoką, skałą, i na tej opoce, na tej skale zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie zwyciężą" (por. Mt 16,18). Św. Piotr myślał, że to on jest taki ważny, chciał nawet kierować Panem Jezusem, ale potem się Go zaparł. Prawdziwą opoką stał się zaś wtedy, kiedy się nawrócił, bo zrozumiał, że to nie on jest twierdzą, ale oparciem, twierdzą dla niego jest Ten, który mu przebacza, kiedy on grzeszy.
My dziś tworzymy tutaj ekklesia: zwołanie ludzi rozproszonych, gdzie każdy szuka siebie - rozwiązania takich czy innych osobistych interesów czy problemów. Jednak muszę zrozumieć, że skoro mam być członkiem Ciała Jezusa Chrystusa, to tu właśnie musi się dokonać moja przemiana, moje upodobnienie do Jezusa Chrystusa.
My tworzymy również Kościół - Twierdzę. Jednak nie jesteśmy w niej po to, by się izolować, zabezpieczać, nie wpuszczać tu nikogo, bronić się przed wrogiem; czuć się pewnie w obrębie "murów" - takiej czy innej organizacji. Nie tędy droga: my jesteśmy Twierdzą, Miastem-Kościołem (castellum, castrum), w którym umie się umierać, by żyć nowym życiem - życiem Jezusa Chrystusa. I takiej właśnie twierdzy żadne siły tego świata nie zwyciężą, bo tej broni, którą jest moc umierania, diabeł do swojej ręki nie weźmie. My na tyle tworzymy święty Kościół - Bożą Twierdzę, Boże Miasto, na ile w nas jest gotowość tracenia siebie. Jeśli między nami są takie relacje, nikt nas nie zwycięży.
I w to dzisiejsze Święto Chrztu Pańskiego, gdy słuchamy czytań o upodobaniu Boga, o spoczywaniu Ducha nad człowiekiem - Jezusem, o posłaniu Go, by głosił Dobrą Nowinę, pomyślmy o tym, kim my jesteśmy jako zgromadzenie, jako zwołanie, jako Kościół, jako Boża Twierdza, Boże Miasto, umiejące tracić swoje życie, by zdobywać życie płynące od Boga.
Niech ta liturgia pomoże nam dzisiaj tak patrzeć na zgromadzenie, w którym uczestniczymy, byśmy potem, wychodząc stąd w naszą codzienność, do pełnienia naszych obowiązków, umieli nieść tego ducha we wszelkie - przyjazne czy trudne - relacje z drugim człowiekiem.
Szczęść Boże.