Po prośbie do Boga o chleb powszedni modlitwa „Ojcze nasz” wkracza w obszar naszych relacji z innymi. Jezus uczy nas, byśmy prosili Ojca: „Odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt 6,12). Podobnie jak potrzebujemy chleba, tak też potrzebujemy przebaczenia. Każdego dnia.
Chrześcijanin, który się modli, prosi Boga przede wszystkim o wybaczenie swoich win. Jest to pierwsza prawda każdej modlitwy: gdyśmy byli nawet ludźmi doskonałymi, gdybyśmy byli nawet krystalicznymi świętymi, którzy nigdy nie odstąpili od życia w dobru, to zawsze pozostajemy dziećmi, które wszystko zawdzięczają Ojcu. Najbardziej niebezpieczną postawą wszelkiego życia chrześcijańskiego jest pycha. To postawa człowieka, który staje przed Bogiem, myśląc, że zawsze ma z Nim rachunki uregulowane, jak ten faryzeusz w przypowieści, który w świątyni myśli, że się modli, ale w istocie przechwala się przed Bogiem. W przeciwieństwie do faryzeusza, grzesznik pogardzany przez wszystkich zatrzymuje się na progu świątyni, nie czuje się godzien wejść i powierza się miłosierdziu Bożemu. A Jezus komentuje tę scenę mówiąc „Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten” (Łk, 18, 14), to znaczy otrzymał przebaczenie, zbawienie.
Istnieją grzechy, które widać i grzechy, których nie widać. Są grzechy spektakularne, które powodują hałas, ale są też grzechy przebiegłe, które czają się w sercu, a my nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. Najgorszym z nich jest pycha, która może również zarażać ludzi prowadzących intensywne życie religijne. To grzech wymierzony w braterstwo, pozwalający nam przypuszczać, że jesteśmy lepsi od innych, sprawiający, iż sądzimy, że jesteśmy podobni do Boga.
A tymczasem wobec Boga wszyscy jesteśmy grzesznikami i mamy powód, by uderzyć się w piersi, jak celnik w świątyni. Św. Jan pisze w swoim pierwszym Liście: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1, 8).
Jesteśmy dłużnikami przede wszystkim dlatego, że w tym życiu tak wiele otrzymaliśmy: istnienie, ojca i matkę, przyjaźń, cuda stworzenia … Chociaż zdarza się nam wszystkim przeżywać dni trudne, to musimy zawsze pamiętać, że życie jest łaską, jest cudem, który Bóg wydobył z nicości.
Po drugie jesteśmy dłużnikami, ponieważ nawet jeśli potrafimy miłować, to nikt z nas nie jest w stanie uczynić tego o własnych siłach. Nikt z nas nie świeci własnym światłem. Istnieje „mysterium lunae” nie tylko w tożsamości Kościoła, ale także w historii każdego z nas. Jeśli miłujesz, to dlatego, że ktoś poza tobą uśmiechnął się do ciebie, gdy byłeś dzieckiem, ucząc cię odpowiadać uśmiechem. Jeśli miłujesz, to dlatego, że ktoś obok ciebie przebudził cię do miłości, uzmysławiając tobie, że na tym polega sens istnienia.
Spróbujmy wysłuchać dziejów osoby, która popełniła błąd: więźnia, skazanego, narkomana. Nie naruszając odpowiedzialności, która jest zawsze osobista, zastanów się czasem, kto powinien być obwiniany za jego błędy, czy tylko jego sumienie, czy także historia nienawiści i porzucenia, którą ten ktoś niesie ze sobą.
To jest mysterium lunae: miłujemy przede wszystkim dlatego, bo zostaliśmy umiłowani, wybaczamy, ponieważ otrzymaliśmy przebaczenie. A jeśli ktoś nie został oświecony światłem słonecznym, staje się zimny jak zimowa gleba.
Jakże nie rozpoznać w łańcuchu miłości, który nas poprzedza, także opatrznościowej obecności miłości Boga? Nikt z nas nie miłuje Boga tak, jak On nas umiłował. Wystarczy stanąć przed krucyfiksem, aby zrozumieć dysproporcję: On nas umiłował i zawsze nas kocha jako pierwszy.
Dlatego módlmy się: Panie, nawet najświętszy pośród nas nie przestaje być twoim dłużnikiem. Ojcze, zmiłuj się nad nami wszystkimi!
Tłumaczenie: Radio Watykańskie