Nasz wiek jest jednym z najbardziej morderczych w całej historii. Od samego zarania brodzi we krwi, a jeszcze się przecież nie skończył. Mała to pociecha, kiedy się pomyśli, że w dawnych czasach rzezie były równie częste, a ofiar tylko dlatego było mniej, że na ziemi było mniej ludzi. Takie stwierdzenie może być pocieszające tylko dla statystyki.
Nie ma dziś na świecie takiego regionu, w którym nie kryłoby się jakieś ognisko wojny, zamieszek, napięć czy działalności terrorystycznej. Do ideologicznego konfliktu Wschodu z Zachodem należy dodać głęboki antagonizm Północy i Południa, na który składają się: nierówności ekonomiczne, urazy pokolonialne i wzajemne niezrozumienie. Stosunki międzynarodowe opierają się na dążności do panowania i zysku, co nie jest rzeczą nową; nowym jest natomiast fakt, że po raz pierwszy świat po-siada środki do samounicestwienia i że może ulec obsesji nicości, od której tylko religia może go uchronić. Tymczasem wydaje się, że religia zwątpiła o sobie samej, podobnie jak nauka, a podupadłe ideologie same sprowadziły się do najprymitywniejszego policyjnego wyrazu. Stopniowo rośnie obawa przed konfliktem światowym: człowiek zamknął się w historii i przestał nad nią panować. Wierzył w humanizm, naukę i postęp, czy w różnego rodzaju bożki metafizyczne, które, jeden za drugim rozsypują się w proch; teraz nie wierzy już w nic i nie spodziewa się już ani światła, ani współczucia od jakiegoś duchowego ta”. A jednak, pośród tych swoich nudności odczuwa jeszcze czasem jakieś bolesne pragnienie „czegoś innego”, czego nie po¬trafi nazwać i czego nieraz poszukuje w różnych technikach i mistykach, mniej lub więcej samobójczych.
Stąd moje pierwsze pytanie na temat świata, z jakim zwracam się do Jana Pawła II: Czy nie przyszła chwila, by ludziom mówić o Bogu wprost, nie uciekając się do próżnych omówień psycho-socjologicznych, ani do tych ustępstw doktrynalnych, które ocalają jakąś część moralności, niszcząc radość chrześcijańskiego święta?
«Myślę, że na to pytanie bardzo dawno już odpowiedział św. Paweł, pisząc do Tymoteusza: „Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawa] w porę, nie w porę..” (2 Tm 4, 1-2).
Owo Pawłowe „nastawaj w porę, nie w porę” znaczy, że trzeba wszędzie i zawsze mówić o Bogu, dawać Mu świadectwo wobec ludzi i świata – nie tylko dlatego, że taka jest misia i powołanie apostoła, ale także dlatego, że taka jest na/głębsza potrzeba człowieka i świata. Świat — a nade wszystko człowiek w świecie — ostatecznie nie ma sensu bez Boga. Mówiąc językiem bardziej jeszcze obiektywnym, językiem filozofii bytu: świat i człowiek o tyle „jest”, o ile „Jest” „Ten, który Jest” – o ile „jest” Bóg. I to jest aktualne zawsze, prawdziwe zawsze – choć czasem zdaje się nabierać szczególnej wyrazistości. Czy można powiedzieć o naszych czasach, że właśnie tak jest?
Chciałbym, ażebyśmy w tym miejscu zachowali wszystkie potrzebne proporcje, a więc także owo poczucie względności, jakie jest nieodzowne w naszym orzekaniu o stanie ludzkiej świadomości. Myślę bowiem, że sąd wyrażony przez Pana w słowach: „Człowiek wierzył w humanizm, naukę i postęp, czy w różnego rodzaju bożki metafizyczne” odnosi się do pewnych kręgów współczesnej ludzkości – a jeśli można powiedzieć, że odnosi się do wszystkich, to w każdym razie w sposób bardzo zróżnicowany. A więc: być może, że najbardziej utracili wiarę w ideały humanizmu, wiedzy, postępu właśnie ci, którzy najusilniej tę „wiarę” wyznawali. Najbardziej w nich zdaje się ona załamywać.
Sądzę również, że wedle Pańskiego rozumienia owa świecka, „laicka” wiara miała wyprzeć, wyeliminować wiarę w Boga. Miała doprowadzić do tego, ażeby człowiek „uwierzył” bez reszty w „świat”. Żeby „świat” i swoje bytowanie w nim – z wszyst¬kim, co takie bytowanie może mu dać – uznał za swoje jedyne, całkowite i ostateczne przeznaczenie. Żeby z tym jedynym wy¬miarem swojej egzystencji związał bez reszty sens swojego życia. Żeby więc – mówiąc językiem nie tyle poznawczym, epistemologicznym, co egzystencjalnym... żeby człowiek oddał się i „po¬wierzył” bez reszty światu, realizując w nim ideały humanizmu, nauki, postępu.
Otóż ta programowa „świecka”, czyli „laicka” wiara, zdaniem Pańskim, załamuje się u współczesnych ludzi. Istnieje więc szczególna potrzeba, a może także szczególna możliwość, mówienia o Bogu, świadczenia o Bogu w sposób jasny i prosty „bez próżnych omówień”.
Jak wynika z przytoczonych słów św. Pawła (z Listu do Tymoteusza) potrzeba taka istnieje zawsze: trzeba przepowiadać „w porę i nie w porę”. Jeśli zaś potrzeba taka istnieje dziś szczególnie – to nie tyle dlatego, że człowiek stracił wiarę w Postęp, Naukę i Humanizm (pisane z wielkiej litery), ale raczej dlatego, żeby człowiek nie stracił wiary w humanizm, naukę i postęp, (które tym razem piszę celowo z małej litery, choć uważam, że można by napisać je również z wielkiej litery, bez szkody dla istotnego sensu tego, co chcę powiedzieć).
Humanizm, nauka, postęp (wszystko jedno jak pisane) mówią o człowieku, świadczą o nim. Wyodrębniają go w stosunku do „świata”. Stanowią o jego transcendencji wobec „świata”. W nich i poprzez nie człowiek urzeczywistnia siebie – aby użyć sformułowania z „Gaudium et spes”, 24 – jako „jedyne na ziemi stworzenie, którego Bóg chciał dla niego samego”. Księga Rodzaju dlatego mówi o człowieku jako obrazie i podobieństwie Boga.
Jeżeli więc całokształt sytuacji człowieka w świecie współczesnym, zwłaszcza w niektórych kręgach cywilizacyjnych tego świata, jest taki, że załamuje się w nim wiara (powiedzmy właśnie – owa „laicka wiara”) w humanizm, naukę, postęp – to z pewnością trzeba temu człowiekowi głosić Boga Jezusa Chrystusa, Boga Przymierza, Boga Ewangelii, po prostu dlatego, ażeby w tym przepowiadaniu odnalazł podstawowy i ostateczny zarazem sens swojego człowieczeństwa. Ażeby wraz z tym odnalazł właściwy sens humanizmu, nauki, postępu – ażeby nie zwątpił w nie, jako w swe ziemskie zadanie i powołanie.
Tym bardziej, jeśli jest tak, jak Pan twierdzi w tym samym pytaniu: „Ludzie, pośród tych swoich nudności, odczuwają jeszcze czasem coś w rodzaju bolesnego pragnienia „czegoś innego”, czego nie potrafią nazwać i czego nieraz szukają tam, gdzie tego nie ma”. Dodajmy więc, że św. Paweł w tymże Liście do Tymoteusza, w którym domaga się przepowiadania („głoś naukę”)... „w porę i nie w porę”, pisze dalej tak: „Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom...” (2 Tm 4, 3-4).
Tak Paweł w pierwszym wieku. Po dwudziestu wiekach ten sam problem zdaje się powracać do nas w zgoła innym kontekście kulturalnym – ale ten sam ».
A. Frossard, Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II. Świat, Rzym 1982, 221-224